Mike Lévy aka Gesaffelstein,
jest jednym z 'wyklętych francuskich chłopców', wyłamujących
się z kanonu najpopularniejszej, melodyjnej odmiany french electro i
housu, prezentowanych przez Daft Punk, Madeona, czy AutoKratz; by
poświęcić się starej szkole industrialu i EBM spod znaku Nitzer
Ebb i Front 242, doprawionej pompującym technicznym echem
detroitowego Dopplerefektu i wielokrotnie wspominanego jako główny
zapalnik całej machiny - The Hackera. Treść muzyczna tego projektu
rozbrzmiewa nawet w pseudonimie: „Gesamtkunstwerk” - idea sztuki
totalnej, w połączeniu z nazwiskiem najbardziej rozpoznawalnego
przez ogół niemieckiego fizyka (tak, tego z wytkniętym
językiem). Po zbudowaniu atmosfery EPkami, singlami i wypłynięciem
na szersze wody popularności przy okazji produkcji Yeezusa
Kanye Westa, nadszedł czas na albumowy debiut, Aleph - data
premiery: 28 październik. Czy to przypadek sprawił, że ten album
ukazuje się tuż przed Halloween? Materiał na nim zebrany budzi
uczucie, że termin 'Halloween' do niego nie pasuje. 'Industrial
music is dead'? Lévy przywrócił ją do życia, tworząc
soundtrack do czegoś bardziej posępnego - Święta Zmarłych.
'Pursuit' i 'Hate or Glory' - dwaj
wydani wcześniej jako single 'przodownicy' Aleph
postawiły sprawę jasno: żartów nie będzie. Mroczne i
hipnotyczne, nie tylko w warstwie muzycznej, ale też teledyskowej,
stawiają na emocje, dzięki którym nie zdobywa się
kluczowych miejsc w rozgłośniach radiowych, ale zapędza do
zadymionych, ciasnych i ciemnych klubów. Podobne skojarzenia
budzi 'Obsession', ociężały parkietowy walec, który fani
industrialnej muzyki tanecznej mogliby określić jako TBM (techno
body music), styl nazwany i eksploatowany swego czasu przez
wykonawców takich jak Combichrist, czy SAM; nasycony
Kraftwerkiem 'Trans' (Nawiązanie do albumu 'Trans-Europe Express'? Z
całą pewnością.); czy 'Duel' którego brzmienie musi budzić
uśmiech na twarzy acidowego duetu ZZT - nie wiadomo, co o wszystkim
sądzi Senfter (Zombie Nation), ale Tiga zdążył wyrazić podziw na
swoim twitterze, okrzykując debiut Gesaffelsteina płytą
roku. Znaczące teren 'testosteronowe alfa-elektro' przeplatane jest
z 'piosenką francuską, spotykającą Kitsuné Records'
('Nameless', 'Aleph'), eksperymentami na beatach (mówione 'Out
Of Line', wyprodukowany dla Kanye Westa 'Send It Up', na Aleph
rozwinął skrzydła jako
'Hellifornia') i
syntetycznymi anty-gatunkowymi balladami ('Piece of Future',
'Values', czy zamykające krążek, trafnie zatytuowane
'Perfection').
Są
albumy w których inspiracja innymi artystami niebiezpiecznie
zahacza o remake, a nawet o plagiat, ale twór Gesaffelsteina
nie jest jednym z nich. Tutaj, jedyną rzucającą się w oczy od
razu, jest okładka nawiązująca do Westowego Yeezusa,
choć z drugiej strony, Mike przyznał, że pomógł w jego
produkcji nie dlatego, że jest fanem rapera - po prostu wydało mu
się to interesujące, więc kwestia tego pomysłu wraca do etapu
spekulacji. Do całej reszty inspiracji słuchacz musi się dokopać
własnoręcznie, a w tym konkretnym przypadku jest to niemożliwe
nawet po kilku przesłuchaniach - Aleph
pomimo dość prostych materiałów z których został
zbudowany, potrafi ukazać swoje tajemnice w nowym świetle nawet
przy dwudziestym podejściu. Oszczędna ilość wokali również
wpływa na odbiór całości - każdy z osobna, dorabiając
sobie do każdego tracku własne obrazy i odczucia, ma szansę
dotrzeć do ciemniejszej strony własnego 'ja', która może dać o sobie znać
nie tylko w nocy 31 października.
Ocena:
9/10
- Out Of Line
- Pursuit
- Nameless
- Destinations
- Obsession
- Hellifornia
- Aleph
- Wall of Memories
- Duel
- Piece of Future
- Hate or Glory
- Values
- Trans
- Perfection
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz