'Wydane przez Adam Bignella,
działającego jako Mosh, metodą 'zapłać ile chcesz, albo ściągnij
za darmo' Monarchy, to jedna z najlepszych płyt electro-house
2012, stojąca w jednym rzędzie z Total SebastiAna, mającym
dopiero nadejść Audio, Video, Disco Justice, a Out Of The
Black Boys Noiza pokonująca bez większych problemów'.
Oto jeden ze sloganów, które nigdy się nie pojawiły,
a powinny. W czasach, gdy wyznacznikiem popularności są lajki na
facebooku, Mosh, na dzień 8 listopada, ma ich niecałe 1.700. Łącząc
charakterystyczne brzmienia wymienionych producentów i
doprawiając hardością Gesaffelsteina i surowością MSTRKRFT,
Bignell dokonał sztuki bardzo trudnej - czerpania z odkrytych już
źródeł, bez zyskania piętna mash-upera. Kolejny album
Adama, Empire, nie dość, że z powodzeniem dogania debiut,
to tak jak on, staje z podniesionym czołem do walki z wieloma
EDM-owymi płytami roku 2013... wciąż czekając na odkrycie i swój
moment chwały.
Monarchy, mimo
świetnej formy, nie ustrzegło się niedoróbek cechujących
debiuty, między innymi niczym nieopanowanej energii, przechodzącej
w lekki chaos. Jego następca wydaje się bardziej oswojony i spójny,
a wprowadzona myśl przewodnia, inspiracja kulturą japońską,
działa jak kaganiec, utrzymujący w ryzach wciąż potężne ilości
industrialnie zabarwionego electro-house. Na okładce po raz drugi
pojawia się kobieta - płeć piękna ma stanowić według Mosha
odpowiedni przekaźnik do ukazania jego wizji pojęcia siły, takiej
bez męskich, przepełnionych testosteronem, ideałów. I
faktycznie przekłada się to w niektórych momentach na
brzmienie, nie tylko dzięki warstwie lirycznej w spuszczającym z
tonu 'Let the Smoke do the Talking' z głosem Kayley Reed na
pierwszym planie, Melanie K.A, towarzyszącej Dendrityxowi w
hip-hopowo zabarwionym 'Loud', czy wszechobecnymi strzępkami
damskich głosów, m. in. charakterystycznym wokalem Kelis,
zsamplowanym w 'Zodiac Overdrive'... takim trochę ''Nature of
Inviting' IAMXa na sterydach'. W ogólnym brzmieniu krążka
wyczuwalny jest jakiś pierwiastek czystej kobiecości, ale w
ostatecznym rozrachunku cały pomysł jest raczej ciekawostką trudną
do wypatrzenia wśród najbrudniejszej elektroniki, z której
ulepione jest dzieło Mosha.
Zastosowany 'signature sound', w postaci dźwięków
tradycyjnych instrumentów japońskich, takich jak strunowe
Koto, wykorzystane w 'Empress', będącego zgrabną prezentacją
całej koncepcji, zadziwiająco dobrze współgra z
rozdzierającymi dźwiękami, ulokowanymi gdzieś pomiędzy 'Waters
of Nazareth' Justice i 'Kontact Me' Boys Noiza, a efektem są
bangery, takie jak 'Komodo', roztańczone, ciepło brzmiące
'Shaolin', czy 'Monochrome' z prowadzącym, electro-punkowym riffem.
Z dokładką w postaci 'Kavinsko-brzmiącego' 'Yokai' i ostatniego w
trackliście 'Year of the Dragon', Empire staje się krążkiem,
o którym nie można powiedzieć, że jest odkrywczy, jednak
brak tej cechy jest tu zaletą - wszystkie elementy, które
pokochali fani pierwszego albumu przeniesiono na nowy grunt, zamiast
zastąpić je poszukiwaniami, których akceptacja przez
odbiorców stoi pod znakiem zapytania.
Gdzie byłby Mosh przy
wsparciu Ed Banger, czy Dim Mak? Na pewno wyżej, niż jest teraz.
Świat popularności jest tak samo brutalny jak oba albumy Bignella -
stworzenie dzieła konkurującego z topowymi artystami jest jak
najbardziej możliwe, ale wystarczy zaledwie mrugnięcie okiem, by je
przegapić.
Ocena: 8+/10
- Empress
- Yokai
- Komodo
- Loud (Feat. Dendrityx & Melanie K.A.)
- Metrapol
- Zodiac Overdrive
- Let the Smoke do the Talking (Feat. Kayley Reed)
- Shaolin (Feat. Sirch)
- Monochrome
- Year of the Dragon
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz