niedziela, 10 listopada 2013

Recenzja: Mosh - Empire [2013]

'Wydane przez Adam Bignella, działającego jako Mosh, metodą 'zapłać ile chcesz, albo ściągnij za darmo' Monarchy, to jedna z najlepszych płyt electro-house 2012, stojąca w jednym rzędzie z Total SebastiAna, mającym dopiero nadejść Audio, Video, Disco Justice, a Out Of The Black Boys Noiza pokonująca bez większych problemów'. Oto jeden ze sloganów, które nigdy się nie pojawiły, a powinny. W czasach, gdy wyznacznikiem popularności są lajki na facebooku, Mosh, na dzień 8 listopada, ma ich niecałe 1.700. Łącząc charakterystyczne brzmienia wymienionych producentów i doprawiając hardością Gesaffelsteina i surowością MSTRKRFT, Bignell dokonał sztuki bardzo trudnej - czerpania z odkrytych już źródeł, bez zyskania piętna mash-upera. Kolejny album Adama, Empire, nie dość, że z powodzeniem dogania debiut, to tak jak on, staje z podniesionym czołem do walki z wieloma EDM-owymi płytami roku 2013... wciąż czekając na odkrycie i swój moment chwały.

Monarchy, mimo świetnej formy, nie ustrzegło się niedoróbek cechujących debiuty, między innymi niczym nieopanowanej energii, przechodzącej w lekki chaos. Jego następca wydaje się bardziej oswojony i spójny, a wprowadzona myśl przewodnia, inspiracja kulturą japońską, działa jak kaganiec, utrzymujący w ryzach wciąż potężne ilości industrialnie zabarwionego electro-house. Na okładce po raz drugi pojawia się kobieta - płeć piękna ma stanowić według Mosha odpowiedni przekaźnik do ukazania jego wizji pojęcia siły, takiej bez męskich, przepełnionych testosteronem, ideałów. I faktycznie przekłada się to w niektórych momentach na brzmienie, nie tylko dzięki warstwie lirycznej w spuszczającym z tonu 'Let the Smoke do the Talking' z głosem Kayley Reed na pierwszym planie, Melanie K.A, towarzyszącej Dendrityxowi w hip-hopowo zabarwionym 'Loud', czy wszechobecnymi strzępkami damskich głosów, m. in. charakterystycznym wokalem Kelis, zsamplowanym w 'Zodiac Overdrive'... takim trochę ''Nature of Inviting' IAMXa na sterydach'. W ogólnym brzmieniu krążka wyczuwalny jest jakiś pierwiastek czystej kobiecości, ale w ostatecznym rozrachunku cały pomysł jest raczej ciekawostką trudną do wypatrzenia wśród najbrudniejszej elektroniki, z której ulepione jest dzieło Mosha. Zastosowany 'signature sound', w postaci dźwięków tradycyjnych instrumentów japońskich, takich jak strunowe Koto, wykorzystane w 'Empress', będącego zgrabną prezentacją całej koncepcji, zadziwiająco dobrze współgra z rozdzierającymi dźwiękami, ulokowanymi gdzieś pomiędzy 'Waters of Nazareth' Justice i 'Kontact Me' Boys Noiza, a efektem są bangery, takie jak 'Komodo', roztańczone, ciepło brzmiące 'Shaolin', czy 'Monochrome' z prowadzącym, electro-punkowym riffem. Z dokładką w postaci 'Kavinsko-brzmiącego' 'Yokai' i ostatniego w trackliście 'Year of the Dragon', Empire staje się krążkiem, o którym nie można powiedzieć, że jest odkrywczy, jednak brak tej cechy jest tu zaletą - wszystkie elementy, które pokochali fani pierwszego albumu przeniesiono na nowy grunt, zamiast zastąpić je poszukiwaniami, których akceptacja przez odbiorców stoi pod znakiem zapytania.

Gdzie byłby Mosh przy wsparciu Ed Banger, czy Dim Mak? Na pewno wyżej, niż jest teraz. Świat popularności jest tak samo brutalny jak oba albumy Bignella - stworzenie dzieła konkurującego z topowymi artystami jest jak najbardziej możliwe, ale wystarczy zaledwie mrugnięcie okiem, by je przegapić.


Ocena: 8+/10
  1. Empress
  2. Yokai
  3. Komodo
  4. Loud (Feat. Dendrityx & Melanie K.A.)
  5. Metrapol
  6. Zodiac Overdrive
  7. Let the Smoke do the Talking (Feat. Kayley Reed)
  8. Shaolin (Feat. Sirch)
  9. Monochrome
  10. Year of the Dragon

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz