środa, 19 marca 2014

Recenzja: Pharrell Williams - G I R L [2014]

Czy na 'Get Lucky' i 'Blurred Lines' zakończyć można biografię Pharrella Williamsa? Z pewnością nie, biorąc pod uwagę ciągnący się za nim dorobek. W maksymalnie skrótowym podsumowaniu roku 2013 taka zdawkowość powinna jednak wystarczyć, by zaznajomić z dzisiejszym bohaterem każdego, kto jeszcze nie znalazł go nawet we własnej lodówce. Gdy w 2006 razem z Chadem Hugo (jako The Neptunes) tradycyjnie moczył ręce aż po producenckie łokcie w pracy dla m.in. Gwen Stefani, do obiegu trafił jego debiutancki solowy 'In My Mind', który zyskiem ze sprzedaży konto dopełnił, lecz monotonia tekstów i podkładów uczyniła go przeciętniakiem. Wtedy rzucający się w ucho tani zamysł pt. 'prostacko o prokreacji' mas nie zbulwersował – stało się to dopiero przy okazji zeszłorocznego hitu Robina Thicke, posądzonego o propagowanie kultury gwałtu i przedmiotowego traktowania piękniejszej z płci. Słusznie, czy nie, Williams poczuł potrzebę oczyszczenia atmosfery i w rezultacie wydane aż osiem lat po debiucie G I R L to nie tylko jego spowiedź, ale też prawdziwe Święto Kobiet.

Wspomnienia dusznej i mało odkrywczej jedynki zostają pogrzebane już w pierwszych chwilach spędzonych z filmowymi partiami smyczkowymi, tradycyjnie charakterystycznym śpiewem oraz funkującym feelingiem 'Marilyn Monroe'. Pozostałe dziewięć utworów w odbudowaniu marki Pharrella w wydaniu solo tylko introdukcji pomaga, a robi to bezpośrednio i pośrednio czerpiąc z rozwiązań, które zaowocowały statuetkami Grammy za dłubanie przy releasach Daft Punk i Thicke'a. Ponownie nie żałowano polotu, luzu i dobrej zabawy bez kręgosłupa usztywnionego presją otoczenia, podkręcaną zarówno przez fanów, jak i tych, którzy ścieżkę zawodową Amerykanina zaledwie obserwują. Zaprezentowane w roli pierwszego singla 'Happy' uznać można za rdzeń pomysłów wykorzystanych do zbudowania  G I R L. Choć każda z idei bazowo uderza w tony lekkości, trudno o bardziej 'radio-friendly' piosenkę, która podobnie przebijałaby większość dźwieków atakujących aktualnie z 'najpopularniejszych rozgłośni słynących z męczenia ludzi'. Atmosfera beztroski podtrzymana zostaje przez 'Brand New', w którym lepszy ze znanych Justinów dopomógł w stworzeniu masowego skojarzenia z The Jackson 5, by następnie opuścić Williamsa, zajętego przywracaniem chwytliwości albumów swojego hip-hop-rockowego N.E.R.D. w 'Hunter'. Charakterystyczny dla krążka jest też jego feminizm, rozbrzmiewający i w przyjętej koncepcji tekstowego wystawiania na piedestał kobiet, i w samym jak zawsze delikatnym wokalu. Artysta w swoich działaniach postanowił pozostać chłonny nie tylko na nowości, ale też akceptowalne przetwórstwo – i tak 'Come Get It Bae' z udziałem Miley Cyrus stało się kopią 'Blurred Lines', a następujący po nim 'Gust Of Wind' mógłby zagościć na Random Access Memories, nawet bez vocoderowego featuringu robotów z Daft Punk.

Nie potrzeba wielkiej spostrzegawczości, by zauważyć, że obecność na popularnościowej fali znacznie popędziło produkcję drugiej płyty Pharrella, która na szczęście nie ucierpiała z tego powodu jakościowo. Producent za pomocą G I R L dołożył jeszcze jedną cegiełkę do reanimacji oldschoolowo funkowych brzmień, promieniując uśmiechem na twarzy i nim zarażając, lecz dla wszystkich oceniających w oparciu o dokonania The Neptunes, dwójka będzie po In My Mind kolejnym dużym dowodem, że 'Mr Yezzir' mimo wszystko lepiej radzi sobie w duecie z Chadem, niż tworząc samotnie.


Ocena: 7+/10
  1. Marilyn Monroe
  2. Brand New (Feat. Justin Timberlake)
  3. Hunter
  4. Gush
  5. Happy
  6. Come Get It Bae
  7. Gust Of Wind
  8. Lost Queen
  9. Know Who You Are (Feat. Alicia Keys)
  10. It Girl

4 komentarze:

  1. Słuchałam raz i prawie usnęłam z nudów. Najbardziej przereklamowana płyta 2014 roku.

    Nowy post na http://The-Rockferry.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego płyt trzeba słuchać więcej niż jeden raz. :)

      Usuń
  2. Cóż, ja też słuchałem tylko jeden raz i mam podobne spostrzeżenia jak koleżanka. Płyta niesamowicie nudna, wtórna i zdecydowanie przereklamowana. To prawda, że płyt należy słuchać więcej niż jeden raz, ale akurat "G I R L" zupełnie nie zachęca do dania mu drugiej szansy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się absolutnie, płyta nabiera nowego wymiaru po ponownym przesłuchaniu! Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń