Andrew Stockdale od 2000 roku
udowadnia, że nie trzeba mieć za sobą lat grania w ZZ Top, czy Motörhead, by elektryzować publikę całego świata muzyką zespołów
tego kalibru. Powroty do dawnej hard rockowej dzikości i beztroski
rozpoczął od gitary prowadzącej, przejmującego wokalu i nie mniej
przejmującej burzy loków jako lider Wolfmother, który
dzięki dwóm płytom stał się, obok nauczycieli z AC/DC i
uczniów z Airbourne, Australijską wizytówką łączenia
na koncertach pokoleń unoszących w górę zapalniczki i
rozświetlone ekrany telefonów. Trzynaście lat sukcesów
później band zaskoczył informacją o zakończeniu wspólnego
grania. 'Wilczyca zostawiła własne dzieci' i ogłosiła, że
następny album wydany zostanie jako jej solowe dzieło. Keep
Moving jest kolejnym etapem w karierze Stockdale'a, choć
brzmieniowo zdaje się być krążkiem Wolfmother - cóż,
miłość do potomstwa podobno nigdy nie umiera.
Omawiany debiut pełnymi garściami czerpie ze staroszkolnego hard / psychedelic z dodatkiem nowszego oblicza stoner / desert rocka. 'Long Way To Go' zapuszcza klasyczne męskie, przesycone kowbojskimi butami i Rolling Stonesami korzenie, ukazując już na wstępie w jakich czasach ulokowana jest większa część materiału. Porównując
Keep Moving z płytoteką T.Rex, czy Led Zeppelin, niemal nie
ma tu rzeczy (pomijając naturalnie jakość i sposób produkcji), które byłyby ekscentryczne czterdzieści lat
temu, 'Suitcase (One More Time)'
brzmi zresztą jak nagranie pierwszego z wymienionych i łatwo wyobrazić sobie można, jak wokalnie realizuje się w nim Marc Bolan.
Wyjątkiem od reguły jest szybki i prowadzony ciężkim,
całkiem nowożytnym riffem i 'wah-wahami' 'Meridian',
niespodziewanie uciekający w klimaty Queens Of The Stone Age. To, co
róźni solowy krążek (choć patrząc na stojącą za nim
ekipę - nie taki solowy) od wyczynów dawnej formacji, jest
położenie większego nacisku na akustyczny i balladowy spokój,
wplatany w rozsądnych i nieprzynudzających dawkach w drugą część
albumu (m. in. 'Country' i 'Black Swan'). Cały problem polega na
tym, że nie każdy da radę do nich dotrzeć. Ktoś tu nie miał
serca poczynić odrzutów z sesji i w rezultacie przełączanie
utworów na następny nie rozbudza wyrzutów sumienia i
uczucia straty. Po wnikliwej selekcji, polegającej przede wszystkim
na wyrzuceniu chaotycznego i zapętlonego 'She's a Motorhead', czy
'Of The Earth' w którym po kilku(nastu) przesłuchaniach żywiołowy wokal zmienia się w irytujące wycie towarzyszące przesytowi
nałożonych na siebie instrumentów, dalej można się zmęczyć
słuchając całości za jednym razem. Andrew w wydaniu solo nie jest
też najlepszym na świecie generatorem pomysłów własnych.
Trudno zmierzyć się z bogactwem rocka z przestrzeni czterdziestu
lat, lecz czasami stwierdzenie 'gdzieś już to słyszałem' nabiera niebezpiecznych rozmiarów, co może prowadzić
detektywistycznie nastawionych do szukania plagiatu ('Na pewno
przeklejono klawisze w 'Somebody's Calling' z któregoś
kawałka Doorsów, jak poszukam, to znajdę...').
Andrew, pomimo niedociągnięć i
zawirowań w nagrywającym składzie, sprawdził się pozytywnie w roli artysty wydającego na własny rachunek, przygotowując pełen duszy
(ale za długi!) materiał zachęcający do ucieczki w bezdroża, za
towarzysza mając tylko harmonijkę, kapelusz i rdzewiejącego
pick-upa... Jednak z racji, że nie każdy może pozwolić sobie na
podobne warunki, nawet i dowolny odtwarzacz w autobusie wystarczy, by
poczuć odpowiedni klimat. Cieszy mimo wszystko informacja, że
wygrała praca zespołowa i 2014 ogłoszono rokiem ukazania się
trzeciego wydawnictwa Wolfmother, choć po Keep Moving
traktowanie 'trójki' jako 'czwórki' nie będzie wielkim
błędem.
Ocena: 6+/10
- Long Way To Go
- Keep Moving
- Somebody's Calling
- Vicarious
- Year Of The Dragon
- Meridian
- Ghetto
- Suitcase (One More Time)
- Of The Earth
- Let It Go
- Let Somebody Love You
- She's a Motorhead
- Standing On The Corner
- Country
- Black Swan
- Everyday Drone
- It Occured To Me
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz