piątek, 29 stycznia 2016

Recenzja: Xilent - We Are Virtual [2015]

Z roku na rok, dźwięki 'od nas' dokonują ekspansji pewniejszej i dalszej. Nie stoimy już jednym Skalpelem w Ninja Tune i Catz n Dogz w Dirtybirdzie, a przechadzka palcem po koncertowej mapie nie kończy się na Wielkiej Brytanii, czy Niemczech. EDM dziś w cenie i modzie, dobrze więc mieć po swojej stronie barykady kogoś, kto umie powiedzieć 'Brzęczyszczykiewicz' (oby!). Za wierzchołek góry lodowej niech posłuży Xilent, rozpoczynając drum & bassowym truchtem u Johna B w Beta Recordings, a rozbijaniem murów na pełnym biegu w Monstercat i skrillexowym OWSLA kończąc. Nie bez znaczenia jest także AudioPorn Records, bo tamże swój debiutancki długograj, We Are Virtual, wydał jakis czas temu Eryk... I taki to Matrix, że brakuje tylko doklejonego do pudełka woreczka z czerowną i niebieską pigułką.

Można Xilentowi pewnych decyzji gratulować, można pod jego adresem posyłać pełne piany i wyrzutu maile, lecz WAV (ach ten skrót... 'przypadek? Niesondze') pieczętuje coraz dalsze odchodzenie od pierwotnych, twardo neurofunkowych wałków. Drum & bass na krążku swe momenty ma zaledwie dwa. Pierwszy z nich, 'Animation', precyzyjne tłuczenie po garach doprawia chwytliwą melodią, pianinem i wpasowującym się w koncept jak dłoń w rękawiczkę, wokalem Diamond Eyesa. Drugi z momentów, 'Vital', godnie wykorzystuje rozciągliwość d&b jako podstawy, bawiąc się ponadto konwencją dubstepu, breakbeatu i IDMu - a komu mało, ten dostaje w twarz bębnami z 'Sabotage' Beastie Boysów. Reszta materiału zawartego na We Are Virtual podąża ścieżką electro-house i dubstepu. Śmiały to krok, zważywszy na wytężoną pracę ślinianek zatwardziałych fanów dramenbasu, gotowych opluć każdego, kto choćby tknie się złowieszczego skrótu EDM. Do odważnych świat należy, czego dowodem niech będzie rozkręcające album, electro-housowo-trance'owo-glitchowe 'Revolution'; zamieszkałe pod siódemką, bardziej poukładane 'This Life'; wolniejsze i twardsze 'Shadow Of You', czy dość typowo zaczęte, ale już po chwili wgniatające twarz w asfalt swym riffem 'Chemical'. 'Hysteria' niebezpiecznie wyciąga za to rękę w stronę bigroomu, lecz robi to w sposób pełen wyższości nad typowymi podśmiechujkami z gatunku, wzbogacając go miłymi dla ucha dubstepowymi breakdownami... No właśnie, dubstep.
Xilent

Że coś się dzieje w kwestii zmiany (podkręcenia?) procesora w Xilentowym mózgu wiadomo było od dawna, 'Choose Me II' w końcu nie ukazało się wczoraj. WAV koronuje wszelkie zmiany, mięsistym basem prując we wszystkich kierunkach – głównie w stronę podłogi i kostek. Szatkujące 8-bitowe plumkanie 'To The Future' niedaleko pada od wciąż pamiętanego 'Boss Wave'; 'Infinite' wpycha wprost pod neurostepowy pociąg, do skojarzenia w produkcjach KOAN Sound i Joe Forda (Podpisik pod umową z Inspected Records kiedyś? O mamo). 'Falling Apart' ocieka smutnym klimatem, spotykanym chyba tylko u Fluxa Paviliona, dobijając jeszcze (świetnym) teledyskiem. Eryk nie jest na szczęście znęcającym się nad fanami zwyrodnialcem i na otarcie łez z rękawa wyciąga pocięty sztos zwany 'Is There Time' i euforyczne 'The Place'...

Jest więc tego trochę i ciut więcej, a wszystko pociągnięte charakterystycznym sznytem Xilenta, u którego za każdym dźwiekiem czai się kaskada pikseli. To szatkowanie brzmienia, nagłe przeskoki i 'ubałaganienie' bywa męczące, niekiedy irytując łaknących potrzeby domknięcia i ciągłości (czytaj: mnie). Mimo to, współmiernie do wciąż rosnącej sławy, bałagan kontrolowany jest z wielką klasą i uwagą, i wraz z końcem płyty jestem pewien: gdyby nie muzyka, Eryk byłby wspaniałym woźnym.


Ocena: 7/10
  1. Connect
  2. Revolution
  3. Shadow of You
  4. Animation (feat. Diamond Eyes)
  5. To the Future
  6. Trance-Position
  7. This Life (feat. Vicky Lee)
  8. Infinity
  9. Falling Apart (feat. Grimm)
  10. Chemical (feat. Five Knives)
  11. Is There Time
  12. Hysteria
  13. Vital
  14. The Place (feat. Sue Gerger)
  15. Disconnect

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz