Każdy
chłopiec marzył kiedyś o rzeczach wielkich. Nie ważne, czy był
to tytuł najlepszego sportowca, przechodzącego do historii dzięki
najdalszym lotom, czy może zaszczyt bycia astronautą, samotnie
stąpającym po odległych planetach. Nie wszystkie marzenia są tak
proste do osiągnięcia, co spędzało mi sen z powiek odkąd byłem
zaledwie malcem zmagającym się z trudami kolejnych szkół. Już
wtedy czułem, że potrzebuję przywiązania do rzeczy ważniejszych,
niż puchary, czy loty w kosmos. Pamiętam jak dziś, gdy siedziałem
w oknie i nie mogłem myślami odpędzić zakazanych pragnień,
takich jak palenie hajsu, wciągnięcie wagonu koksu, czy też
zatknięcie banknotu za stringi striptizerki i oblewanie jej cycków
Johnnie Walkerem w hotelowym pokoju, w którym na barek wydawałbym
zaledwie zaskórniaki. Na mą duszę spłynęły łzy, bo kochałem
także poezję. Dziś, kiedy dwadzieścia cztery lata minęły
szybciej, niż bym chciał, przeraziłem się, że czas rozliczenia
się z pewnymi rzeczami dobiega końca. Wtedy pojawili się oni.
Rozbójnik Alibaba (Robert M), Popek i Borixon dali mi szansę
poczuć. Dali mi szansę uwierzyć, że jestem Albańczykiem,
a nie jakimś podrabiańcem. Zapraszam więc do mojego małego
świata, ram pa pam pam...
czwartek, 27 sierpnia 2015
środa, 19 sierpnia 2015
Recenzja: George FitzGerald - Fading Love [2015]

FitzGerald
to kolejna z postaci powodujących indie wstrząsy w elektronice.
Pochodzący z Londynu producent przygodę z komercyjną odsłoną
muzyki w 2010 roku rozpoczął od wydawanych dla Hotflush 2-stepowych
wyciskaczy basu, przesiąkających z czasem coraz bardziej
technicznym betonem Berlina, w którym George swego czasu osiadł.
Wydane właśnie debiutanckie Fading Love zabiera nas jeszcze
gdzie indziej, bo surowe pompowanie zamienia w piosenkowo napisane
ciepłe uderzenia rytmu, od którego motyle w brzuchu znów zaczynają
krążyć, mimo melancholii płynącej z głośnika.
sobota, 8 sierpnia 2015
Recenzja: Spor - Caligo [2015]

Gooch?
Nazwisko jakby dudniące mocniejszą elektroniką, ale dalej
(niestety często) bez wskazania konkretnej twarzy palcem. Unicron?
Cisza na sali. Feed Me? Ciepło, cieplej – zapadający w pamięć
electro-house, (jeszcze nie) ikoniczna maskotka, udane Epki
podsumowane cukieraśnym albumem (Calamari
Tuesday, opisywane o tu
). Projekt Seventh Stitch, wciąż lekko zaledwie majaczy
na horyzoncie, więc może odsuńmy na bok lepsze i gorsze aliasy,
robiąc miejsce dla mielącej od jedenastu lat bas i perkusję gęsiej
skórki fanów twardego dnb. Spor wypocił debiut płytowy, czas
zmoczyć łóżko.
sobota, 1 sierpnia 2015
Recenzja: Years & Years - Communion [2015]

Szlachetnie
urodzeni mają w życiu łatwiej. Trio Years & Years swe początki
świętowało dostojnie, bo aż w łowiącym talenty Kitsuné
Maison Records. To, wydaną w 2013 roku EPką Traps
jeszcze nie wprowadziło słuchaczy w ekstazę, ale pozwoliło
chłopakom poszpanować na salonach 'labelowymi rodzicami', robiąc
przy okazji solidne podłoże pod zastrzyk popularności spowodowany
'oOoOoo, eOeOeoo', dobiegającym z większości stacji radiowych,
pogwizdywań zasłyszanych na ulicy i każdego supermarketu. Panowie
swym dopiero co wydanym albumem próbują udowodnić, że za
festiwalową machiną marketingową i rodowodem kryje się taneczny
łamacz stawów, podparty na wzorcach dalekich od pierwszej łapanki
(Flying Lotus i Radiohead stojące obok najntisowego house i new
romantic po liftingu). Boże wybranej przez ciebie wiary broń tylko
przed wsłuchaniem się w teksty podczas tańca, bo siądziesz i
zaczniesz analizować jak żadnego electropopa przed Yearsami.
Subskrybuj:
Posty (Atom)