niedziela, 24 listopada 2013

Recenzja: Mr. Oizo - Stade 2 [2011]

Quentin 'Mister Łazo' Dupieux nigdy nie stworzył nadzwyczajnie dobrze ocenianego krążka, lecz zawsze wymieniany był jako jeden z najlepszych. Współczesna wersja filozoficznego 'co było pierwsze - jajko, czy kura?' przerodziło się w kręgach muzycznych w 'genialny producent stworzył hajp na Flat Erica, czy Flat Eric stworzył hajp na średniego producenta?'. Omawiana osobistość jest nie tylko propagatorem wizerunku wspomnianej żółtej maskotki machającej głową w kultowym 'Flat Beat', ale też patologicznym ojczymem nowomodnej tanecznej elektroniki, odciskającym na niej swoje eksperymentalne piętno. Ładne melodie nigdy go nie kręciły, a jako reżyser realizuje filmy o oponach-zabójcach i psychodelicznych poszukiwaniach psów. Stade 2 to jego czwarty album. Wydany w 2011 roku, jednak równie dobrze Quentin mógłby wydać go wczoraj w niezmienionej formie. Dlaczego? 'Because he's fuckin' Mr. Oizo'.

Good Morning. This is me again - Mr. Oizo. I just recorded some new stuff. I don't know what it is exactly, but I love it... Now, let's start.” Niewinny początek budzi nadzieję, że następne (tylko / aż) pół godziny będzie okazją do zmiany zdania o jego, od początku najeżonym, twórcy. Nic z tego - 'Introeil' okazuje się furtką dla Dupieuxa do hałaśliwego policzkowania słuchacza przez resztę z dwunastu utworów. CD wydane, podobnie jak trzeci album (Lambs Anger), nakładem Ed Banger, nie wytrzymuje porównań z kolegami spod znaku electro-whatever, nawet tych zakrojonych tylko do obecnego labelu. Nie dlatego, że jest od nich gorsze - po prostu umiejscowione jest w zupełnie innej lidze. Najbardziej wyczuwalne są tu glitchowe eksperymenty techniczne Boys Noiza, od początku nieśmiało naśladującego muzyczną apatię Quentina, z którym zresztą stworzył (jako Handbraekes) w 2012 EPkę, brzmiącą jak dopełnienie Stade 2. Wydawnictwo cechuje typowy Oizowy sznyt, czyli rozpiszczane i jazgoczące not-really-electro, połączone oszczędnymi melodyjnymi wstawkami i breakbeatowymi motywami od których wszystko się zaczeło na Analog Worms Attack w 1999 roku. Nie ma pośrod tej całej eksperymentalnej surowości momentów stających na ubitym gruncie, a próby uraczenia mainstreamowych stacji radiowych choć jednym kawałkiem graniczyłyby z sadyzmem w stosunku do niedzielnych odbiorców, niezaznajomionych z anty-przebojami Francuza. Trudno doszukać się w ogólnym hałasie utworów zapadających na dłużej w pamięć, z wyłączeniem funkowego 'Stade2', groteskowo przypominającego 'Sexy Back' Timberlake'a 'Oral Sax' oraz złowieszczo kończącego opowieść 'Druide', a odsłuchowi towarzyszy świadomość, że Francuz miał na czwórce pomysł na siebie, lecz nie wiedział co z nim zrobić. Na rozmyślania nie ma zresztą czasu - gdy szkielet konkretnych teorii zaczyna nabierać kształtów, płyta kończy się nagle i pozostaje tylko rozpoczęcie porządków od początku.

Pół godziny ze Stade 2, nawet powtarzane wielokrotnie, wywołuje mieszane uczucia. Z jednej strony Oizo jest już w kręgach nieoczywistej elektroniki kultowy i nowy materiał jest tym kultem całkiem silnie nasycony. Z drugiej, jego czwarty album brzmi jak zestaw przypadkowych loopów znalezionych na twardym dysku. Rok przed nim ukazał się nagrany w kolaboracji z Gaspardem Augé (Justice) bardzo dobry soundtrack do Rubber, rok po nim światło dzienne ujrzała nie gorsza ścieżka dźwiękowa do Wrong. Na ich tle dzieło studyjne Quentina wygląda jak niekochany, niedopracowany potomek, ale mimo wszystko bije z niego wystarczająca siła, by czerpać masochistyczną przyjemność ze słuchania i wnikania do surrealistycznie zakręconego mózgu jego twórcy... choć kolejne wydawnictwo jego pokroju będzie już tylko odcinaniem kuponów.


Ocena: 5+/10
  1. Introeil
  2. Camelfuck
  3. Douche Beat
  4. Datsun
  5. SKA
  6. EDN
  7. Cheeree
  8. Oral Sax (Feat. Annie Mac)
  9. France7
  10. Chiffon
  11. Pompe
  12. Stade2
  13. Druide

1 komentarz:

  1. To smutne w sumie, że Stade 2 jest tak słabe, jedna z moich najbardziej znielubionych płyt, chociaż znalazłam nawet parę utworów, które dają radę, ale całość się po prostu nie składa na coś dobrego i to mnie okropnie irytuje. Właściwie nawet Moustache jest lepsze, a za tym też tak naprawdę nie przepadam. Dobrze, że najnowsza EPka (Amicalement) jest za to megafajna, szczególnie Solid.

    OdpowiedzUsuń