piątek, 22 listopada 2013

Recenzja: Kamp! - Kamp! [2012]

Twierdzenie, że mało jest polskich ambitnych i uzdolnionych muzyków alternatywnych, mogących stanąć na równi z resztą świata, to bzdura. Zaczynając od zaznajomionego ze sceną artystów najpopularniejszych medialnie, Smolika, jest jeszcze Rebeka, Biernaski / Michell Phunk , Fair Weather Friends, Baasch, Etamski... - wystarczy kopać w dobrym miejscu. Jednym z zespołów do których nigdy nie trzeba było się zbyt długo dokopywać, jest Kamp!, Nazywany 'nadzieją na światowej scenie electropopu' i 'polskim Cut Copy'. Porównanie do najpopularniejszego tanecznego indie bandu wygląda trochę 'po leniwemu', ale cóż zrobić, gdy tak wiele innych składów przechodzi to starcie? Można posłuchać debiutu Michała, Radka i Tomka, jeśli jeszcze się tego nie zrobiło, i zastanowić się, czy dzięki niemu Cut Copy urodzi się na nowo jako 'Australijski Kamp!'.

Swoim stylem, chwytliwością i 'zwyczajną normalnością', bez wielkich ideologii stojących za projektem, rozgrzali atmosferę w środowisku fanów i mediów, nawet tych najbardziej masowych, na skalę nieczęsto spotykaną w Polsce, w przypadku tworzonej przez chłopaków muzyki. Release najbardziej dał się we znaki słuchaczom śledzącym poczynania zespołu od pierwszego wydawnictwa w 2009 roku - dłuuga była droga do krążka w pudełku z trapezowym kwiatem. Efekt oczekiwań pokazuje jednak, że nie był to czas przez trio zmarnowany. Kamp! brzmi całkowicie profesjonalnie, zarówno instrumentalnie, jak i wokalnie, stojąc w przeciwieństwie do albumów nagrywanych w przepełnionych rezygnacją i zmęczeniem przerwach w trasie (a jeśli był nagrywany w takim właśnie stanie, nie widać tego zupełnie), czy demówek kurzących się do czasu znalezienia wydawcy, który przepchnie je jako całkiem nowy produkt.

Brzmienie ulokowane jest na granicy łagodnego synthpopu i energicznego chillwave, z wyraźnym przechyłem w kierunku drugiego, co było zauważalnym zdziwieniem dla przyzwyczajonych do koncertowo energetycznej twarzy projektu. Zabieg to przemyślany, miał na celu odcięcie od porównań do czołówki tanecznego indie i zakończył się sukcesem - pomimo oczywistych zapożyczeń, ale bez zagrywek kserobojów, płycie przyświeca zdecydowana oryginalność i świeżość. Rządzi tu beat cztery na cztery, powleczony jednak niemal namacalnym relaksem i onirycznością, bez taniego mistycyzmu, który ładnie wyglądałby wpisany na siłę w biografię.

CD satysfakcjonuje stosunkiem 4:4:3 w przeplataniu trzech grup stylistycznych: oczywiste sztosy - chwytliwe 'Cairo', które na reedycji mogłoby zostać przemianowane na 'The Bis Song' (kto widział live, ten wie), prawdziwy 80's revival wysypujący się brokatowym pyłem z pełnego oldschoolowych syntezatorów, trąbek i płynącej gitary basowej 'Can't You Wait', dobrze znane fanom, funkujące 'Distance of the Modern Hearts', 'Oaxaca', będące takim 'Empire Of The Sun bez makijażu', stojącym na rozdrożu do drugiej grupy: 'sztosy na swój chilloutowy sposób', w której znalazł się osadzony w latach dziewiećdziesiątych 'Sulk', wywołujący podświadome taneczne ruchy nóg 'Melt', rozbudowany 'New Frontier' i quasi-balladowy 'Heats', a wszystko to przeplatane jest grupą czystego relaksu w postaci 'Lux Lisbon', 'International Landscapes' i kończącego 'Sirocco'. Dodatkowego smaczku nadaje wszystkiemu fakt prawie totalnej samodzielności. Album stworzyły trzy osoby z Bartkiem Szczęsnym w roli producenta - zamknięty team, ale za to umysły otwarte miał odpowiednio.

Kamp!om trudno będzie odnieść sukces w świecie nawet po drugim tak dobrym wydawnictwie i nie jest to ich wina. Winę ponosi wspomniana na początku 'reszta świata', która ostatecznie zawsze pzoostaje na swoim muzycznym gruncie, niezależnie, czy mówimy o znaczkach USA, UK, czy AUS, ale przecież w Polsce wydanie Kamp! również odbiło się większym echem niż premiera każdej nowej zagranicznej electropopowej płyty. Dźwiękowy patriotyzm potrafi dać się we znaki, ale nawet pomijając pozycję alternatywnego lidera na naszym podwórku, łódzko-wrocławskie trio stworzyło materiał na zdecydowanie światowym poziomie. Liczący na 'polskie Cut Copy' zawiedzie się, kto zaś szuka 'ucieczki od Cut Copy, pozostającego jednak w polu widzenia' często będzie do tego krążka wracał.


Ocena: 8/10
  1. Oaxaca
  2. Cairo
  3. Can't You Wait
  4. Sulk
  5. Melt
  6. Lux Lisbon
  7. Distance of the Modern Hearts
  8. International Landscapes
  9. Heats
  10. New Frontier
  11. Sirroco

3 komentarze:

  1. Będę musiała kiedyś przesłuchać ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zespół ciekawy, muszę sięgnąć po cały album.

    Zapraszam do siebie: http://Fizzz-Reviews.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zamierzam sięgnąć po ten album już chyba od roku, ale nigdy nic z tego nie wychodzi.

    Nowa recenzja na http://The-Rockferry.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń