sobota, 16 listopada 2013

Recenzja: Crystal Castles - (III) [2012]

Na początku był jazgot. Debiut bez nazwy, urodzony przez producenta Ethana Katha i wokalistkę Alice Glass w 2008 roku, swoim wykrzyczanym i instrumentalnie hałaśliwym buntem narobił sporego zamieszania. Oszaleli nie tylko młodzi i gniewni hip-fani, ale też pismaki, m.in. NME (39 miejsce na liście albumów dekady). Pierwotna (wycofana) okładka przedstawiała Madonnę z podbitym okiem, podsuwając grubiańskie, ale idealnie pasujące określenie - muzyka do dawania w ryj (komuś) i dostawania w ryj (od niej), a bałagan w brzmieniu krzyczał 'We don't need no education!'. Styl trzeciej płyty pokazuje jednak, że duet zdecydował się przynajmniej na korepetycje.

Trudno pozbyć się wrażenia, że próby poskładania dźwięku Crystal Castles, przypominają palacza z nieoperowalnym rakiem, który próbuje ratować się plastrami antynikotynowymi. Wszystko co stworzą prędzej, czy później przejdzie test zderzeniowy w postaci porównania z pierwszą płytą. Dwójka była bardziej przystępną dla nieprzygotowanych wersją jedynki, natomiast trzecia wydaje się próbą napisania zupełnie innej historii. Przemyto dawne rany, desperacja ustąpiła nastrojowi smutku, a cyfrowe brzmienie wyparte zostało przez analogowe (podobno). (III) stało się okazją do zabłyśnięcia na nowo Katha w roli producenta. To, że CC opuściło kręgi chiptune synthpunka wiadomo już od dawna, ale na nowym krążku duet zdradza swoje korzenie diametralnie, serwując duże dawki głównie melodyjnego (!) witch house. Podczas gdy Ethan, serwując trochę polotu, schodzi nieśmiało na ścieżkę zdrowia, Alice dalej lubuje się we wszystkim co zepsute, tworząc i wyśpiewując (auto)destrukcyjne teksty. Tworzy to mieszankę pozornie krzyżującą szyki, jednak efekt który powstał z ich trzeciej współpracy, po raz kolejny pokazuje, jak bardzo są zgrani. Najbardziej na wizytówkę nowego CD pasuje 'Sad Eyes' - 'synthtrance' smutny nie tylko z nazwy, ale też z tekstu i melodii. Album nagrywany był w Warszawie i nie zawęża się to tylko do ciekawostki - klimat zimowej, miejskiej szarości został przez Kanadyjczyków oddany w skali 1:1, sprawiając, że jest to bardziej 'Polska płyta', niż twory wielu wykonawców z kraju nad Wisłą. (III) odcina się od poprzedników jako dzieło najdolrzalsze, nawet w takich detalach, jak tradycyjny dla albumów Crystal Castles 'ten jeden, trwający minutę z hakiem, kawałek', którego celem była całkowita destrukcja i zdzieranie ubrań - pierwszym był 'XXZXCUZX Me', drugim 'Doe Deer', na trójce w obraz ten w miarę wpisuje się poszatkowany 'Insulin' i to po dużych ustępstwach i przymknięciach oka w kwestii faktycznego poziomu czystej energii. Muzycy dalej prezentują własną wizję rave, ale tym razem jest to rave nieoczywisty i przesycony depresją.

Trafiając na nieliczne wideo wywiady z Ethanem i Alice, odnieść można wrażenie, że ma się przed sobą dwie istoty o percepcji warzywa, nawet przy wielkiej do nich miłości - trudno stwierdzić, czy tacy już są, czy może jest to kreacja. Choć początki muzycznej choroby bez diagnozy wychodziły im lepiej, niż obecne podleczanie się tabletkami w postaci niemal ładnych piosenek, kolejny album tworzonego przez nich zespołu udowania bez niedopowiedzeń, że 'w tym szaleństwie jest metoda'.



Ocena: 8/10
  1. Plague
  2. Kerosene
  3. Wrath of God
  4. Affection
  5. Pale Flesh
  6. Sad Eyes
  7. Insulin
  8. Transgender
  9. Violent Youth
  10. Telepath
  11. Mercenary
  12. Child I Will Hurt You

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz