W oczach fanów
'true-schoolowego' dubstepu z brytyjskimi korzeniami, jego
amerykańska - brostepowa odmiana jest przeważnie godnym
politowania, płytkim zabójstwem tego gatunku. Mordercą,
który w dodatku przyznał się do winy, okazał się Rusko,
'zdrajca', bo sam pochodzi z wysp. Jego przewinienie przyczyniło się
jednak do wylansowania takich artystów jak Excision, czy
Datsik. Brostep od wydawnictw Digital Mystikz, czy Distance'a
odróżnia przede wszystkim podejście 'byle ciężej' -
odarcie z sub-bassu na rzecz wobbli, świdrów i laserów.
Wspomnianych wcześniej Jeffa 'Excisiona' Abela i Troya 'Datsika'
Beetlesa połączyły stosunki nie tylko przyjacielskie, ale i
zawodowe - pierwszy z nich jest ojcem Rottun Records, właściwie
kultowego już w kręgach 'ciężarnych' labelu (niestety obecnie
słabującego), z którym drugi był związany niemal od
początku, by rok temu utworzyć Firepower Records, którego
katalog wygląda coraz bardziej obiecująco. Let It Burn jest
drugim albumem Beetlesa, a każdy kto chciałby przekonać się na
ile sposobów jest on lepszy od debiutanckiego Vitamin D
(DIM MAK Records, 2012), ma
okazję zrobić to bardzo małym kosztem - jest na tyle dobry, by wart był pieniędzy, ale system 'zapłać ile
chcesz' umożliwia nawet zassanie płyty za darmo.
Przygotowując
się do odsłuchu Let It Burn nie
należy spodziewać się niespodzianek stylistycznych. Całość jest
ciężkim miksem brostepu, mid-tempo, drumstepu i electro-housu;
potraktowanym sygnaturowym wobblem Troya, przy niektórych
kompozycjach można mówić nawet o powrocie do zahaczających
jeszcze o dubstep Datsikowych korzeni. Bardzo miłym zaskoczeniem jest budowa całości - Vitamin
D zawodziło
rozsypanym charakterem, brzmiącym niemal jak kolekcja kawałków
stworzonych za pomocą supermarketowych kreatorów muzyki typu
„tekturka + ulotka + 1000 sampli w 1 CD za 9.90”. To, że tym
razem będzie lepiej, zapowiada już klasycznie brzmiący tytułowy
'Let It Burn', przypominający czasy Rottun Records z okolic 2010
roku, co w tym przypadku jest zaletą, a nie symbolem zacofania.
Innymi przykładami podobnej stylistyki są jeszcze 'Scum' (Duke
Nukem na samplach!) i 'Athena' i... właściwie na tych trzech
kompozycjach przywoływanie korzeni 'w prostej linii' się kończy,
ale nie jest to na szczęście równoznaczne z wyczerpaniem
zalet tego albumu. W pamięć zapada też 'Rusko-podobne' 'East Side
Swing', czy Oxygen z wokalnym udziałem Zyme'a - biją z niego z
wyraźne inspiracje kolegami po fachu, takimi jak Barron, czy Getter,
który zresztą pojawia się w 'Glock Burst', który
wypada zadziwiająco softowo jak na taką współpracę. Oprócz
wspomnianych panów, na featuringu pojawia się Georgia Murray
w 'Hold It Down', a producencko Datsika wsparł też Bais Haus,
udzielając się w electro-housowym 'Closer To The Sun'. Całość
zamyka godnie melodyjne 'All Or Nothing'. Pośród wszystkich
zalet, trafił się też zgrzyt - 'Buckshot', nieciekawie posklejany,
brzmiący jak odrzut z sesji Vitamin
D.
Let
It Burn,
z pewnością nie stanie się klasyką dubstepu, brostepu, czy innego
dowolnego stylu i nawet nie próbuje sięgać podium,
zasługuje jednak na kredyt zaufania i przebaczenie dość płaskiego i mało odkrywczego podejścia do klimatycznego z definicji charakteru gatunku który stara się reprezentować, gdyż udowadnia, że Datsik
mimo wysypu nowych producentów, dalej jest ważną postacią
amerykańskiej sceny basowej. Przygarnięty, staje się po prostu
kolejnym albumem do którego miło się wraca raz na jakiś
czas.
Ocena:
7+/10
- Let It Burn
- East Side Swing
- Hold It Down (Feat. Georgia Murray)
- Scum
- Buckshot
- Oxygen (Feat. Zyme)
- Glock Burst (Feat. Getter)
- Closer To the Sun (Feat. Bais Haus)
- Athena
- All Or Nothing
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz