piątek, 4 kwietnia 2014

Recenzja: Sevendeaths - Concreté Misery [2014]

Brytyjski label LuckyMe coraz lepiej radzi sobie z pozyskiwaniem świetnie zapowiadających się wykonawców, chcących swoją muzyką dużo udowodnić. Obok znanych już Hudsona Mohawke i Machinedruma, do wyścigu po zdatne do użytku szare komórki słuchaczy stanął właśnie Steven Shade, do odnalezienia pod postacią Sevendeaths. Concreté Misery to albumowy debiut twórcy, przenoszący odbiorców w drone'owe i powolnie elektroniczne wymiary, zupełnie inne od basowo-glitchowego katalogu swojej wytwórni. Czy warto było nawiązać współpracę z takim odmieńcem?

Nieoficjalnie zaczęło się dwa lata wcześniej od Sometimes, Silence, EPki pozwalającej zapoznać się z pomysłami artysty nawet za darmo (http://sevendeaths.bandcamp.com/releases). Rozbudowane trzy utwory, dopracowane od pierwszych taktów, aż po okładkę, przyciągały splotem muzyki klasycznej z post-rockiem w którym gitary w dużym stopniu wyparto gałkami kręconymi elektroniką. Concreté Misery nie odstaje od tej definicji nawet na krok, od swojego poprzednika różniąc się tylko długością i szczegółami wyciągającymi wcześniejszą jakość jeszcze bardziej ku górze. Mimo rozszerzenia tracklisty, na krążek składa się zaledwie sześć utworów. Niewiele, ale o dziwo wystarcza, bo dzięki kastracji materiał zyskuje na spójnym i bez przerwy trzymającym w napięciu słuchowisku, bez miejsca na przeciągłe i usypiające dłużyzny zapędzające się w brak pomysłu na finał. Ograniczenie długości to nie jedyna zaleta, gdzie indziej stająca się wadą - kolejnym z paradoksów jest budowa poszczególnych kompozycji. Na debiucie dominuje schematyczność i przewidywalność (zaskakująco zdecydowane wprowadzenie, płynne narastanie, przeciągnięcie wysokich tonów, podbicie ich nostalgicznymi przesterami, stopniowe wypompowanie nagromadzonej energii zakończone zanikającym wyjściem), jednak za każdym razem jest on znakomicie wyreżyserowany i oddziałujący na emocje, wobec których najlepszy warsztat bywał bezradny. Dzieło Stevena oprócz pomieszania wartości plusów i minusów elementów autorskich, przejawia nasycenie inspiracją nowym Mogwai i Fuck Buttons i na chwilę obecną trudno o lepszą niż Sevendeaths hybrydę tych zespołów.

Shade'owi najwięcej bukietów róż należy się za umiejętne zabawy strukturą swojego tworu, pozbawione strachu przed oskarżeniami o tworzeniu 'na jedną nóżkę'. 'Petrograde' otwierający krażek mógłby z równym powodzeniem go zamykać, jak i tkwić w połowie, podobnie jak jego pięciu towarzyszy – bez względu na kolejność w szyku, za każdym razem dociera się do tego samego widoku pełnego przemijania, uśpionej, ale wciąż żywej energii, a wszystko to ubrane jest w obraz w barwach sepii, pozbawiony wszelkich znamion kiczu i pretensjonalności często z tego płynących.


Ocena: 8/10
  1. Petrograde
  2. And Another Another
  3. All Night Graves
  4. Concreté Misery
  5. Ghostache
  6. In The Room

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz