Brytyjski
label LuckyMe coraz lepiej radzi sobie z pozyskiwaniem świetnie
zapowiadających się wykonawców, chcących swoją muzyką dużo
udowodnić. Obok znanych już Hudsona Mohawke i Machinedruma, do
wyścigu po zdatne do użytku szare komórki słuchaczy stanął
właśnie Steven Shade, do odnalezienia pod postacią Sevendeaths.
Concreté Misery to albumowy
debiut twórcy, przenoszący odbiorców w drone'owe i powolnie
elektroniczne wymiary, zupełnie inne od basowo-glitchowego katalogu
swojej wytwórni. Czy warto było nawiązać współpracę z takim
odmieńcem?
Nieoficjalnie
zaczęło się dwa lata wcześniej od Sometimes,
Silence,
EPki pozwalającej zapoznać się z pomysłami artysty nawet za darmo
(http://sevendeaths.bandcamp.com/releases).
Rozbudowane trzy utwory, dopracowane od pierwszych taktów, aż po
okładkę, przyciągały splotem muzyki klasycznej z post-rockiem w
którym gitary w dużym stopniu wyparto gałkami kręconymi
elektroniką. Concreté
Misery nie
odstaje od tej definicji nawet na krok, od swojego poprzednika
różniąc się tylko długością i szczegółami wyciągającymi
wcześniejszą jakość jeszcze bardziej ku górze. Mimo rozszerzenia
tracklisty, na krążek składa się zaledwie sześć utworów.
Niewiele, ale o dziwo wystarcza, bo dzięki kastracji materiał
zyskuje na spójnym i bez przerwy trzymającym w napięciu
słuchowisku, bez miejsca na przeciągłe i usypiające dłużyzny
zapędzające się w brak pomysłu na finał. Ograniczenie długości
to nie jedyna zaleta, gdzie indziej stająca się wadą - kolejnym z
paradoksów jest budowa poszczególnych kompozycji. Na debiucie
dominuje schematyczność i przewidywalność (zaskakująco
zdecydowane wprowadzenie, płynne narastanie, przeciągnięcie
wysokich tonów, podbicie ich nostalgicznymi przesterami, stopniowe
wypompowanie nagromadzonej energii zakończone zanikającym
wyjściem), jednak za każdym razem jest on znakomicie wyreżyserowany
i oddziałujący na emocje, wobec których najlepszy warsztat bywał
bezradny. Dzieło Stevena oprócz pomieszania wartości plusów i
minusów elementów autorskich, przejawia nasycenie inspiracją nowym
Mogwai i Fuck Buttons i na chwilę obecną trudno o lepszą niż
Sevendeaths hybrydę tych zespołów.
Shade'owi
najwięcej bukietów róż należy się za umiejętne zabawy
strukturą swojego tworu, pozbawione strachu przed oskarżeniami o
tworzeniu 'na jedną nóżkę'. 'Petrograde' otwierający krażek
mógłby z równym powodzeniem go zamykać, jak i tkwić w połowie,
podobnie jak jego pięciu towarzyszy – bez względu na kolejność
w szyku, za każdym razem dociera się do tego samego widoku pełnego
przemijania, uśpionej, ale wciąż żywej energii, a wszystko to
ubrane jest w obraz w barwach sepii, pozbawiony wszelkich znamion
kiczu i pretensjonalności często z tego płynących.
Ocena:
8/10
- Petrograde
- And Another Another
- All Night Graves
- Concreté Misery
- Ghostache
- In The Room
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz