Przeglądając
notowanie setki najlepszych Djów świata (wg DJ Mag), można się
nie tylko podłamać na duchu, ale też zadumać. Rozróżnianie tak
wielu modnie zalizanych 'szwedzkich producentów' w obcisłych
koszulkach staje się coraz trudniejsze, zwłaszcza podczas spaceru
przez YouTube po sznurku nagrań Hardwell / Ingrosso / Garrix / Trash
/ Sunshine / Dimitry Vegas stanowiących wariację na temat jednej
piosenki. Na kolejną gwiazdę brylantyny, białego t-shirtu z Diesla
i zadatków na miliony dolców na koncie, wyrasta od jakiegoś czasu
także Alesso. Ten zechciał jednak zapakować swe brzmienie w album,
a nie jak konkurenci w setki singli, bo to i tak nieważne - całe
pieniądze idą z koncertów. Czy dzięki takiemu poświęceniu,
Forever nie wyląduje w koszu?
Rozpoczynające
'Profondo' niebezpiecznie zwróciło mój wzrok w stronę śmietnika.
Szybko, ale wobec przydługiego, irytującego i kiepsko nakręcającego
do odsłuchu całej reszty, jest się bez wyjścia. Ocena nieco na
wyrost, bo twarz – cóż za niespodzianka - Szweda ratuje 'Payday'.
To, razem z 'Tear the Roof Up', stanowi najlepszą część albumu,
bawiąc się konwencją progresywnego electro-house, stawiając na
wyraźny riff; a śpiewające Langusty o zniewalającym uśmiechu
przepędzając do kosmetyczki. Wyobraź sobie teraz, że ktoś sadza
cię za kierownicą czegoś szybkiego – takiego z klatką
bezpieczeństwa, zawartością baku obklejającego na codzień
pechowe morskie foki i śmiercią trzymającą się tylnego spojlera.
Wystawia na tor, mówiąc 'wykręć jakiś dobry czas na okrążeniu,
przedłuż sobie ambicję, czy co tam chcesz', po czym siedząc obok,
ledwo po starcie krzyczy, że już dość. No więc Alesso przerobił
to na 'Destinations', dające odczuć, że ambientowa, narastająca,
lecz nieulatująca w satysfakcji forma pasuje wszędzie, tylko nie na
Forever, a i końcowe
'Immortale' wygląda na zagubione. Wypełnieniem kanapki dwóch
skrajnych plusów i dwóch skrajnych minusów jest bezpłciowa
mielonka dość niskiej klasy. Dominuje kicz poganiany kiczem,
paradoksalnie zapisując w głowie nie refreny, a wyśpiewane zwrotki
pomiędzy nimi. 'Heroes' to eurodensowe guziczki i urocza gitarka
(zdrobnienia to zło, ale dobrze obrazują ten smuteczek), chowające
się za jedną z wielu 'Panienek z Okienka'. Śpiewa ona, że będzie
dobrze i wyje w refrenach przez usta złożone w dziubek. To samo
(już bez dzioba) w 'Sweet Escape' i 'All This Love' i, co tu kryć,
w całej reszcie. Budowa kompozycji opiera sie na tej samej
prędkości, tym samym płytkim bicie i tych samych czterech
klawiszach, a zmienia się tylko płeć wokalu, bo chwilę z
mikrofonem ma też Ryan Tedder ('Scars'), czy duet Hurts w 'Uder
Control', przeklejonym w niezmienionej formie z zeszłorocznego
albumu współtworzącego piosenkę Calvina Harrisa.
Potańcówka
do komentowania pod nią na YouTube, że 'Polska przejmuje ten
filmik', czy po prostu cienki barszczyk, ku uciesze pelikanów
zamawiających sobie teledysk smsem za 4 złote na kanale 'muzycznym'
(tak, to dalej istnieje) także jest potrzebny. Oczywiście Alesso
dziękuje wszystkim za miłe chwile, tańczy w wesołości i
szalenstwie w teledysku do 'Cool'. Ma także nadzieję, że wszyscy
po tym debiucie poczują się tak jak on, gdy go tworzył. Forever
jest tak słodziakowato-radiowe, że jeśli jego twórca ma na mysli
uczucie, gdy po zjedzeniu masy czekolady, strasznie boli brzuch, to
faktycznie, czuję się tak samo.
Ocena:
3/10
- Profondo
- Payday
- Heroes (We Could Be) (feat. Tove Lo)
- Tear the Roof Up
- Cool (feat. Roy English)
- Scars (feat. Ryan Tedder)
- Sweet Escape (feat. Sirena)
- Destinations
- If It Wasn't For You
- In My Blood
- Under Control (feat. Calvin Harris & Hurts)
- All This Love (feat. Noonie Bao)
- If I Lose Myself (feat. OneRepublic)
- Immortale
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz