poniedziałek, 20 lipca 2015

Recenzja: Ratatat - Magnifique [2015]

Projektów podobnych nowojorskiemu Ratatat trudno doszukać się wielu. Indietronikowi drwale syntetycznie słodkie gitarzenie stawiają na równi z gotowaniem mikstejpów pełnych rapujących ziomków, choć od debiutanckiego długograja pojękuje za ich plecami szarpanie wciąż tych samych strun i ciągłe reedycje wcześniejszych pomysłów. Po przerwie dłuższej niż zwykle, E*vax i Mike wytaczają wreszcie krążek o szumnej nazwie Magnifique. Mocnymi słowami można sobie rykoszetem zęby wybić, ale sprawdźmy tę 'wspaniałość'.


Zacznijmy od wieści dobrych - na piątym wydawnictwie pojawia się aż jedna nowość w postaci barokowych dźwięków zawartych w introdukcji i potem w outro, tworzących trwającą w sumie półtorej minuty klamrę dla ponownej rutyny. Singlowe 'Cream On Chrome' i 'Abrasive' bronią honoru Magnifique jak mogą, pocąc się przy tym zapadającą w pamięć linią melodyczną i (w stosunku do tego, co robi większość z kolejnych kawałków) mniej błądzącym z głową w chmurach tempem. Z 'większości', dzięki nieobciętym pazurom agresywnego – jak na Ratatat – pompowania beatu, wykreśla się też 'Nightclub Amnesia' i chwilowo podnoszone solówkami 'Pricks of Brightness'. Reszta materiału, to duet znany i mimo wszystko uwielbiany. Na zawstydzonym uroku 'Countach' kraść można serduszka co skromniejszych niewiast, drugą bazę odwiedzając przy dźwiękach 'Supreme', za x lat wpominając owe ekscesy przy 'I Will Return'. Są więc oniryczne przestery, wtrącające się pianino dodające słodyczy oraz okazjonalne wysokie pod sam sufit buildupy, ramię w ramię wygrywane na elektrykach. Właściwie, brakuje tylko Karin Dreijer (The Knife / Fever Ray) wyjącej w niespodziewanie przyjemnie dyskomfortowym 'Drift'. W teorii jest całkiem nieźle.

Praktycznie, do perfekcji pozostają kilometry nie do przebycia, bo aspirujący do niej tak pogonili w piętkę w kwestii własnego rozwoju, że aż stracili nogi. Magnifique zmierza donikąd, niczego świeżego nie oferując, a i śledzący karierę Ratatat od początku, miast geniuszu dostrzec mogą nieświadome (?) zagubienie zespołu. Pijąc do tytułu kończącego album coveru Springwatera: jeśli wrócą, niech zrobią to znów żyjąc, bo na razie jestem obrażonym fanbojem...


Ocena: 5/10
  1. Intro
  2. Cream On Chrome
  3. Magnifique
  4. Abrasive
  5. Countach
  6. Drift
  7. Pricks Of Brightness
  8. Nightclub Amnesia
  9. Cold Fingers
  10. Supreme
  11. Rome
  12. Primetime
  13. I Will Return
  14. Outro

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz