Łukasz Rostkowski miłośnikom niekonwencjalnego hip-hopu znany powinien być jako L.U.C. Na przedłużenie ważności wizytówki ‘młody zdolny’ pracuje łącząc w swojej twórczości rozciągliwą materię sztuki współczesnej, otwartość na szerokie spektrum gatunków i technik wlewania muzyki na jej nośnik, wspomagając się flow i słowotwórstwem, które trudno nie tylko podrobić, ale i za nim w ogóle nadążyć… Taki bywa szybki. Kolejnym etapem łączenia głowy pełnej pomysłów i rąk pełnych roboty jest pierwsza w Łukaszowym dorobku produkcja rygorystycznie zakrojona do ram ambientu, czasem tylko pozwalającego sobie na przelotne znajomości ze stylami takimi jak dub, czy minimal, choć by powiedzieć o Sleepoholic coś więcej, najpierw wypadałoby położyć się ze słuchawkami
na uszach na łóżku / trawniku / gdziekolwiek i w tym stanie na jakiś czas
pozostać odciętym.
Jedną nogą w łóżku.
Droga do eklektycznego
L.U.C.a znanego dziś, rozpoczęła się od nu-jazzu wymieszanego z trip-hopem w
Kanale Audytywnym. Po trzech płytach nastąpił, już w pojedynkę, choć też nie
zawsze, podbój kultury klasycznie (przynajmniej na polskim podwórku) rapowej (m.in.
CD z Rahimem), elektronicznej (od regularnych cyfrowych haczyków, po
remiksowy album wypełniony dubstepem, dubem, trip-hopem i chilloutem),
usposobionej umiarkowanie klasycznie (dwa dzieła traktujące o burzliwych losach
Polski) i totalnie wszystkożernej (krążek zbudowany na beatboxie, kolaboracja z
akordeonowym Motion Trio). Sam ambient też się pojawiał, lecz ograniczony do
obecności w postaci mostów pomiędzy poszczególnymi kompozycjami, czy
fundamentów klimatu, nigdy w roli na dłuższą metę pierwszoplanowej. Sleepoholic burzy zaprowadzony ład
odsuwając w cień L.U.C.a jako barda podejmującego psychodeliczne, często
gorzkie dookolne obserwacje i przedstawia Rostkowskiego jako producenta
umiejętnie dozującego relaks i wywołującego całkiem intymne emocje.
REM.
Czy jest możliwe,
by przy oszczędnym w dźwięki medium ambientowym takie pojęcia jak ‘wolność’ i ‘nadzieja’
przemawiały z utworu w zaskakujących wręcz ilościach? Owszem, pytanie brzmi
pretensjonalnie, w przeciwieństwie do rozpoczynającego dziesięcioutworową wędrówkę
‘TRANS 1’. Powyższe uczucia przywołuje on bez dogłębnych analiz, za to z
użyciem dubowego beatu, fletu i elementu zaskoczenia, bo nasycone post-rockiem
wejście niczego nie zapowiada. Szybko, bo już przy okazji ‘TRANS 2’ i jego ‘pozytywkowej’
melodii nadchodzi koniec niespodziewanych zwrotów akcji, poświęcony na rzecz
obciążających powieki kołysanek, takich jak ‘TRANS 3’, którego trudno nie
zanucić, albo przynajmniej nie zapamiętać na dłuższą chwilę, czy ‘TRANS 7’,
który do pomysłu kołysanki wprowadza odrobinę futuryzmu. Tak jak - zapuszczając się w mainstreamowe rejony - Zafón w swoich książkach opisuje dawną
Barcelonę w nieco oniryczny i magiczny sposób, tak Rostkowski czyni to w ten
sam, trudny do oddania przez powierników z drugiej ręki, sposób. Co prawda
czyni to nie uciekając od czasem przewidywalnych metod, takich jak „kwartet
podbijaczy klimatu”, tj. świst wiatru, szum morza, trzaski ognia i padający
deszcz; ale te wplatane są na szczęście jako wspomagacze, a nie clue całego
zamysłu. Ucho, tym razem z racji swojej odmienności, cieszy też Björkowy
wokalnie i The Knife’owy (płyta Silent
Shout) klimatycznie ‘TRANS 5’ i minimalowy ‘TRANS 6’, ocieplający zimne
pejzaże rodem z krążków Pantha du Prince.
Przebudzenie.
Tendencja
wypuszczania płyty co roku nie każdemu służy (patrz chociażby O.S.T.R.), jednak
pomimo zamknięcia konceptu w jednej (do tego na pewno mniej popularnej niż wcześniejsze dokonania eLUCe) stylistyce, Sleepoholic jest, trudno już zliczyć
którym z kolei, dowodem na to, że Łukaszem nie sposób się znudzić. ‘TRANSY’
mają być pomocną dłonią dla wszystkich zabieganych i zestresowanych. Warto
skorzystać i zostać Jawnym Snoholikiem, bo z takim soundtrackiem wstydzić się
chronicznego zaspania zdecydowanie nie należy.
Ocena: 7+/10
01. TRANS 1
02. TRANS 2
03. TRANS 3
04. TRANS 4
05. TRANS 5
06. TRANS 6
07. TRANS 7
08. TRANS 8
09. TRANS 9
10. TRANS 10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz