'Posner'...
'Posner'... Tobie też to nazwisko pałęta się gdzieś z tyłu
głowy? A tak, był taki jeden, który postanowił wydać całkiem
niezły mainstreamowy albumik dla niewymagających ('hitowy
electro-popowy singiel 'Cooler Than Me'), a następnie zapaść się
pod ziemię, czasem tylko wyglądając z nory z nowym singlem, czy
zapowiedzią czegoś, co ostatecznie nigdy nie ruszyło dalej, niż
poza słowa. Kto jednak był na tyle pedantyczny, by śledzić, kto
odpowiada za produkcję tych i owych hitów, dostrzec mógł ręce
muzyka na nagraniach Maroon 5, czy Biebera. Ja dociekliwy nie byłem,
zdziwienie powrotem Posnera przypieczętowałem więc przesłuchaniem,
cóż do zaoferowania może mieć ktoś, kogo nazwisko jeszcze przed
chwilą tylko krążyło gdzieś za mgłą wspomnień.
![]() |
Mike Posner |
Wczytawszy
się w historię zniknięcia Mike'a ze sceny, dowiedzieć się można,
że depresja powodowana nagłym wzrostem popularności przyspawała
kulę na łańcuchu i do jego nogi. Nie zasnąłbym w nocy po
stwierdzeniu, jakoby nieszczególna kondycja psychiczna pomogła At
Night, Alone., lecz siła sprawcza mrocznych chwil z pewnością
przelała plastik debiutu w stabilną formę, dorabiając Posnerowi
charakter, przekazywany w najprostszy, bezpośredni i szczery sposób.
Przez niecałe 40 minut, Mike opowiada w minimalnie odzianym w
instrumenty, intymnym stylu o swoich przygodach z pigułkami na
Ibizie, kiedy to rozpoznała go zaledwie jedna osoba (akustyczne
'I Took a Pill in Ibiza'), utraconej miłości ('Not That Simple' /
'Iris' odgrywane na pianino, perkusję i skrzypce), o tym, że życie
jest gówniane, ale warto pozostać sobą ('Be As You Are'), że
tylko bóg wie jak się starał (gospelowe 'Only God Knows') oraz o
tym, że jest skromnym zagubionym chłopakiem (ale umie napisać
cholernie dobrą piosenkę - 'One Hell Of a Song'), który chce być
pochowanym w Detroit ('Buried in Detroit'). Stylistyczne korzenie
Posnera, czyli electro-pop, jest na All Night, Alone.
obecny tylko w remiksach, ustępując miejsca folkowi (fenomenalne
folk-punkowe 'Jade); zdecydowanemu, wymieszanemu z rockiem r&b
('Silence') i indie popowi w stylu Broken Bells, którego
oczekiwałbym w jakiejś reklamie za 3... 2... 1... ('In the Arms of
a Stranger').
Pomiędzy
szpanerskim, tanecznym światem jedynki i kameralnym, często
spokojnym obliczem jego kontynuacji, zawieszona była cienka lina,
lecz Mike'owi udało się dolawirować z jednego w drugie bez
spadnięcia w otchłań nudy całkiem zjadalnie. Nie doszło do
powrotu tak niesamowitego jak odnalezienie Mareczka w Na Dobre i na
Złe, czy Beaty w Klanie, a i zapewne znów przyjdzie nam zapomnieć
o osobie kryjącej się za nazwiskiem Posner, ale lepiej zapisać się
w świadomości bardziej pamiętliwych jako amerykański Ed Sheeran,
niż skromny gość, na siłę ubierający image dżolero-zarywacza
dyskotekowych świnek.
Ocena:
7/10
- At Night, Alone. (Intro)
- I Took a Pill in Ibiza
- Not That Simple
- Be As You Are
- In the Arms of a Stranger
- Silence (Feat. Labrinth)
- Iris
- Only God Knows
- Jade
- One Hell of a Song
- Buried In Detroit
- Thank You (Outro)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz