The
Prodigy od nowa zdziera gardło, Junkie XL nagłaśnia kinowe
blockbustery, Fatboy Slim jeszcze się nie zapił, płyty wydaje
Leftfield i New Order, a Aphex Twin dostaje za swoje połamańce
nagrodę Grammy... Wrzucając do piwnicy nieopierzone gwiazdeczki
EDM, dość rzec, że muzyka elektroniczna nabiera kolorów, z
respektem wymiatając w blask reflektorów stare kocury. Mieszający
w beatach od niemal 25 lat The Chemical Brothers do
tej pory dawali sobie radę w wielu warunkach, bo co płyta, to
innowacja, a nie inaczej jest z najnowszym krążkiem. Gdy 'prawie
bracia' z The Crystal Method próbowali odmłodzić się i wpasować,
dobry smak począł wydrapywać sobie uszy, a więc tak, Born
In The Echoes mogło pójść
źle. Jak wielkie oczy ma ten strach?
Wrażenie
ciągłej obecności duetu silne jest, mimo, że od ostatniego
krążka, Further,
minęło pięć lat. Już wtedy poszukiwanie nowej piaskownicy
dźwięków dawało się we znaki, odgradzając sie od
piosenkowej budowy We Are The Night
(2007) technicznie-tanecznymi eksperymentami. Nasz świeżak cofa się
na chwilę w bezpieczniejsze rejony, zaciągając lekkimi singlami
wprost w kolejną porcję pląsów z niezręcznym uśmiechem i
'uklubowiania' tego, co na pierwszy rzut zakrawa na zawartość
słuchawek jegomościa o minie z cyklu 'czegoś takiego pewnie nie
słyszałeś, amatorze'. Panowie reklamówki swojego wydawnictwa
zaprezentowali rzutem na taśmę, jadąc zgodnie z rozpiską i
zaczynając od 'Sometimes I Feel So Deserted', piskliwym wokalem
traktując klaskanego electro brudasa, utwierdzając w przekonaniu,
że tak brzmi blues przełożony w komputerowe zera i jedynki. Tuż
po nim 'Go' zagrzewa do ruszenia się z miejsca chwytliwymi melodiami
i znów rapującym dla Chemicalsów Q-Tipem – soundtrack do każdego
jutubowego filmu z graniem w kosza, czy innym skakaniem ze
spadochronem nastał. Rozświetloną metropolię nocą pokazuje nam
'Under Neon Lights', w roli przewodnika obsadzając St. Vincent, a za
jej krokami puszczając hordę pląsających klawiszy oraz pewnie
podszywającą wszystko gitarę basową. Wokalny powrót świętuje
również Ali Love (wcześniej w 'Do It Again' na We Are
The Night), w niepokojącym i
tłustym techno - 'EML Ritual', przebierającym się w połowie w postrzępione
electro-housowe ciuchy. 'I'll See Yout There' zabiera chętnych na
Woodstock, brudząc brejkami po uszy zanurzonymi w psychedelii,
sięgającej pierwszych płyt duetu. Nie trwa to długo, bo czas na więcej techno. Szkoda tylko, że acidowe, gęste od basu 'Just Bang' i pełne
berlińskiej motoryki 'Reflexion' przechodzą w biedę, bo
przerabianie na eksperyment własnego soundtrackowego kawałka z
Miguelem, 'Taste Of Honey', już po przelewie pieniążków od
twórców The Hunger Games własnie biedą trąci. Na całe
szczęście, tytułowe 'Born In The Echoes' brzmi jak milion dolarów,
dogaszając brudnego od szminki papierosa z bajki Quentina Tarantino
w popielniczce znowu obudzonego ze snu New Wave'u. Jako w życiu, tak
i na BitE odrobina
smuteczku musiała zagościć, odgradzając sie od tańca przy pomocy
tęsknego i narastającego do rozpłakanej kakofonii shoegaze w
'Radiate'; a całośc dopełniona zostaje nostalgicznym i łapiącym
się w sam raz na zakończenie wakacji housem, prześpiewanym dość
niespodziewanie przez Becka i trzeba przyznać, że wyszło ładnie.
Czy to wystarczy?
W
przypadku grupy o takim stażu i dorobku 'ładnie' już zdecydowanie
nie wystarcza, ale wybrnęli z opałów wysypu
młodych i zdolnych z duża klasą, nie świrując z przesiadkami na
dubstep w amerykańskim, średnio strawnym sosie (pozdrawiamy The
Crystal Method). Czasy potęgi płyt takich jak Dig Your
Own Hole to kwestia dobrych
wspomnień, lecz dobrze patrzeć, jak po tylu latach płynięcia
przez muzyczną breję, wciąż chce się spółce Rowlands i Simmons
poszukiwać nowego. W swojej karierze sporadycznie błądzili, ale
znów jest sztos.
Ocena:
7+/10
- Sometimes I Feel So Deserted
- Go
- Under Neon Lights
- EML Ritual
- I'll See You There
- Just Bang
- Reflexion
- Taste of Honey
- Born in the Echoes
- Radiate
- Wide Open
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz