La Roux
swą pierwszą płytę w ramiona publiczności pchnęło w roku 2009,
trzy lata po narodzinach, ziszczonych przez zaangażowaną wokalnie
Elly Jackson i wspierającego ją producencko Bena Langmaida. Debiut
bez tytułu przyczynił się swego czasu do roztańczenia bijącego w
oldschoolowców z radia, a z internetu w dotychczasowych indie
rockowych młodzieńców, przekopujących odtąd google w
poszukiwaniu wiedzy, czym jest Eurythmics, lub też czego dokonał
Gary Numan. Przymierało to stopniowo przez kolejne lata oczekiwań
na następcę, nadchodzącego wreszcie pięć lat później pod nazwą
Trouble In Paradise,
przenoszącego brzmienie La Roux w całkiem inne strony świata, już
niemal bez udziału Langmaidowskiej części duetu. Czas na żar
tropików, czy może Elly w opałach?
Miało
być mniej syntetycznie, za to bardziej funkowo, z syntezatorem
ustępującym miejsca gitarze i automatom perkusyjnym. Sferę zarysów
i zapowiedzi rozwinięto konsekwentnie, delikatnie futurystyczne
disco starocie (na tyle nowoczesne, by bez kłopotu mógł remiksować
go Skream, a nawet Skrillex) zastępując lotnością
pozytywistycznego New Order, nienaznaczonego już depresyjnym echem
końca Joy Division. Muzyka projektu nabrała nowego znaczenia także
wokalnie, przynosząc kres wysokim tonom i piszczeniu La Rouxowych
hymnów, takich jak 'Quicksand' oraz 'In For The Kill', cieniując je
i ściągając ku ziemi cieplejszą i mniej zawodzącą barwą.
Wspomniane single, czyniące jedynkę tak hitową, były zarówno jej
blaskiem, jak i przekleństwem, bo poza 'Bulletproof' i może 'I'm
Not Your Toy' reszta przemykała niezauważalnie. Połączenie nowego
ładu w sposobie użycia instrumentów i strun głosowych uformowało natomiast Trouble... albumem spójnym, zadziwiającym ciągłością w
podtrzymaniu zainteresowania na szczycie przez ponad 40 minut, nie
tykającym w żaden sposób fillerów w postaci mdłych ballad
czołgających się zwykle w okolicach piątej piosenki, albo prób
wszczepiania ciężarnego basu w singlach przyciągających do
krążków, mordujących tuż po intrze. Tak proste rozwiązania Elly
ma na szczęście daleko od siebie.
Przed
pięcioma laty, komentarze na temat strony muzycznej projektu La Roux
przeplatały się gęsto z opiniami na temat chłopięcej urody jego
wokalistki, bezsensownie oddalając dyskusję z kręgów najlepszych
płyt 2009 roku, w mało istotne tabloidowe rozważania. Następca
debiutu zabija ten problem łapiąc słuchaczy za podbródek i
kierując ich oczy tam, gdzie trzeba – w okolice pośladków
Trouble In Paradise, bo Elly bez Bena nabrała kobiecości,
zapełniła nią wszelkie niedociągnięcia jedynki, a przy
wprowadzaniu zmian owocujących po raz kolejny miejscem na podium popowych krażków w roku swego wydania, była bardziej zdecydowana niż niejeden samiec.
Ocena:
9/10
- Uptight Downtown
- Kiss and Not Tell
- Cruel Sexuality
- Paradise Is You
- Sexotheque
- Tropical Chancer
- Silent Partner
- Let Me Down Gently
- The Feeling
Trochę za dużo o poprzedniej płycie,trochę za mało o obecnym albumie.
OdpowiedzUsuńP.s.Ale wciąż mam frajdę we wgryzanie się w twoje recenzje.Że o niecierpliwym wypatrywaniu ile punktów danemu wydawnictwu przyznałeś,nie wspomnę.
Osłuchałem się jedynki przez lata strasznie i tak jakoś mi to wyszło teraz spod palców... :P
UsuńDzięki!