poniedziałek, 15 września 2014

Recenzja: Madlib - The Beats (Our Vinyl Weights A Ton (This Is Stones Throw Records)) [2014]

Jeśli prowadzisz label na tyle popularny, by nakręcić o nim film dokumentalny z soundtrackiem przygotowanym przez jednego z bożków twojego katalogu, zasłużyłeś na uchylenia wielu kapeluszy. Nawet gdy osoba Peanut Butter Wolfa nic nikomu nie mówi, to rozkręcone przez niego, a wprawione w ruch na dobre przez J Dillę i MF DOOMa Stones Throw, komuś już kilka słów szepnąć powinno. Madlib, od którego również wiele się zaczęło, po osiemnastu latach od powstania wytwórni oddelegowany został do zatopienia swych zdartych na winylu palców w ścieżce dźwiękowej do Our Vinyl Weights A Ton (This Is Stones Throw Records). Rezultat starań zamknięto w materiale długości zaledwie 17 minut, a więc niedosyt nabiera namacalności jeszcze przed odsłuchem. No bo ileż dobrego można zmieścić w tak krótkim czasie?

Całkiem sporo, okazuje się. Podstawowa edycja zawierająca przyzwoity przekrój przez bardziej charakterystyczne osobistości związane z oficyną, w wersji The Beats skrócona została do samej esencji muzycznej erudycji głównego protagonisty, tj. dziesięciu utworów / loopów ociekających, jak to u Madliba, samplami z różnych etapów rozwoju amerykańskiej muzyki rozrywkowej, wliczając w to funk, soul, rap, jazz, odrobinę sennej psychodelii i zbalansowanego poszycia gitarowego. Duża chłonność gatunków w każdym innym przypadku potrzebowałaby ponadprzeciętnych zdolności ich bezbałagannego łączenia, lecz w tym opisywanym, wysoko nad ziemią szybuje tylko / aż twórczy geniusz, umiejętnie kreujący niedopasowanie kontrolowane, w którym to słuchacz sam bez zmęczenia rozgarnia nieporządek, by zaznać przyjemności odbioru. Żadna z kompozycji nie ma bowiem narzuconego klucza, dźwięki zaczynają się nagle i nagle się kończą, czasem nawet zmieniając klimat w środku nagrania, dając złudzenie podróży po stacjach radia, odbywanej sam na sam z jego pokrętłem – motyw radiowej sklejki przerobił już chyba każdy beatmaker, ale niewielu jest tych, którzy umieją jeszcze przelać w to klimat... Wszystko to wygląda na materiał co najmniej dziewiątkowy. Punkty znikają, gdy do głosu wracają okoliczności jego powstania.

Madlib pracuje podobno niemal bez przerwy, a w studyjnej, zarówno żmudnej winylowej archeologii, jak i precyzyjnej produkcyjnej chirurgii, nie ma sobie równych. Patrząc więc przez szkła przydymione ogromem zrealizowanych wcześniej pomysłów, trudno zignorowac wrażenie, że dziesięć zsamplowanych pętli stanowi dość prosty zapychacz czasu i przestrzeni. Jako mała ciekawostka wypuszczona w cenie tak symbolicznej, by jej twórcy wystarczyło na kilka sutych obiadów i parę czarnych krążków, zostałaby kolejnym z przejawów niezawodności człowieka-spójnika amerykańskiego podziemia. Niestety, kaliber dokumentalnego przedsięwzięcia okazuje się dużo większy, bo The Beats stanowi tło pod pierwszą i być może ostatnią próbę przedstawienia nierozrywalnej rodziny, która na przestrzeni lat i przykładzie J Dilli pokazała, że nadszarpnąć jej porządek zdoła tylko śmierć - a tego mimo wszystko nie da się oddać beatowymi pętlami długości przeciętnego spaceru.


Ocena: 6/10
  1. Cue 01
  2. Cue 02
  3. Cue 03
  4. Cue 04
  5. Cue 05
  6. Cue 06
  7. Cue 07
  8. Cue 08
  9. Cue 09
  10. Cue 10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz