piątek, 4 listopada 2016

Recenzja: Birdy Nam Nam - Dance or Die [2016]

W konkursach na najlepszych turntablistów, jeździli na płytach bezkonkurencyjnie, a kogo nie pociąga szuranie winylem przed tłumem ludzi, umiejętności czterogłowego Birdy Nam Nam usłyszeć mógł na precyzyjnie rozegranych albumach studyjnych. Kto miał znać, ten znał, przełom nastąpił natomiast przy trzecim albumie. Defiant Order, wypłynęło kilka lat po premierze dzięki, no jakżeby inaczej, remiksom Skrillexa, zapisując twarze i skrecze francuskiego kwartetu w szerszej świadomości. Dance or Die nie tkwiło na mojej liście najgorętszych premier, lecz BNN jest grupą solidną jak przysłowiowe lasso – zawsze wraca (czy jakoś tak). Z dozą nostalgii i pewności, co do znanej mi już jakości, odpaliłem czwarty                                                           w ich karierze krążek. Zapraszam i ciebie, tylko uważaj,                                                           bo bas siada tu niżej, niż Seba w słowiańskim przykucu.

Śledząc karierę Francuzów, dostrzegalnym staje się, jak sample, skrecze i nu-jazzowy sznyt powoli, lecz nie po cichu ustępowały miejsca tanecznemu charakterowi i generalnie prostszym łamigłówkom. Podczas, gdy debiut z podniesionym czołem odnalazłby się chociażby pod skrzydłami oficyny Ninja Tune, Trójka przemieniła się w organizm pasujący do profilu Skrillexowego labelu OWSLA, zamykając pewien rozdział w historii swych ojców. Dance or Die jest naturalnym rozwinięciem nowego konceptu, choć panowie za nim stojący starzeją się jak Krzystof Ibisz, tak więc podwoili się i potroili (bo kwartetem już nie są), by unastoletnić brzmienie. Powiało grozą, lecz obawy są bezpodstawne, bo zęby powybijane na muzyce wysypują się z krążka ewidentnie i całość poskładana jest co najmniej prawidłowo. 

Zajawkowemu 'Won't Do It' nie sposób odmówić polotu, brakującego wielu dzieciakom w branży, a i z reszty wysnuć można godne zanotowania wnioski. 'Hammerhead' to szalona, jazgotliwa kolejka górska, sponsorowana przez litery M.I.A. (no postawiłbym pieniądze, że to ona śpiewa). 'No J No P' miesza ze sobą rave i staroszkolne, utwardzone jeszcze rapem electro, rozwijając skrzydła w nu-rave'owych brejkach w 'Lazers from my Heart' i 'Can't Do Me' (ach, to zawodzenie syntezatora!). 'Stoners Anthem', 'Eastern Promesses', 'Looking@Me' i 'Sad Boys Club' rolują skręty z niskiego basu, trapowych cykaczy i chwytliwych refrenów, by upaloną gastrofazę zaspokajać przy electro-housowo-EBMowym 'Shemales Body'; 'URAO', brzmiącym jak dziecko z nieprawego łoża Gesaffelsteina i Crystal Castles i sympatyzującym w housowymi dziwadełkami z wczesnego repertuaru The Presets. 'Dance or Die', Vocoder to niepowtarzalnie piękny sposób na konwersję wokalu, no i kto miałby z niego korzystać, jak nie Francuzi, tak więc future-garage'owe 'Don't Look Back in Anger' i totalnie już płynące zarywaniem panienek na drinki z parasolką 'All Night Long' korzystają z tego dobrodziejstwa techniki z namiętnym spojrzeniem Krzysztofa Krawczyka.

Dance or Die jest jak kolega, któremu nie odmówisz pójścia na piwo, gdy dzwoni w każdy czwartek (bo piątku trochę na niego szkoda), ale na myśl o pożyczeniu większej sumy, drży ci ręka. Ukazało się cichcem, nie będąc na tyle wiekopomnym dziełem, by zlecić włożenie go sobie po śmierci do trumny - a tym bardziej, by z jego powodu umierać, lecz daje dokładnie tyle samo radości, co ten moment, gdy w czwartkowy wieczór / piątkowy poranek twój już pijany kolega uderza się twarzą w słup.


Ocena: 6+/10
  1. Won't Do It
  2. Hammerhead
  3. No J No P
  4. Lazers from My Heart
  5. Stoners Anthem
  6. URAO
  7. Can't Do Me
  8. Eastern Promesses
  9. Don't Look Back in Anger
  10. All Night Long
  11. Dance or Die
  12. Shemales Body
  13. Looking@Me
  14. Sad Boys Club

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz