środa, 9 grudnia 2015

Recenzja: Alesso - Forever [2015]

Przeglądając notowanie setki najlepszych Djów świata (wg DJ Mag), można się nie tylko podłamać na duchu, ale też zadumać. Rozróżnianie tak wielu modnie zalizanych 'szwedzkich producentów' w obcisłych koszulkach staje się coraz trudniejsze, zwłaszcza podczas spaceru przez YouTube po sznurku nagrań Hardwell / Ingrosso / Garrix / Trash / Sunshine / Dimitry Vegas stanowiących wariację na temat jednej piosenki. Na kolejną gwiazdę brylantyny, białego t-shirtu z Diesla i zadatków na miliony dolców na koncie, wyrasta od jakiegoś czasu także Alesso. Ten zechciał jednak zapakować swe brzmienie w album, a nie jak konkurenci w setki singli, bo to i tak nieważne - całe pieniądze idą                                                           z koncertów. Czy dzięki takiemu poświęceniu, Forever                                                           nie wyląduje w koszu?

Rozpoczynające 'Profondo' niebezpiecznie zwróciło mój wzrok w stronę śmietnika. Szybko, ale wobec przydługiego, irytującego i kiepsko nakręcającego do odsłuchu całej reszty, jest się bez wyjścia. Ocena nieco na wyrost, bo twarz – cóż za niespodzianka - Szweda ratuje 'Payday'. To, razem z 'Tear the Roof Up', stanowi najlepszą część albumu, bawiąc się konwencją progresywnego electro-house, stawiając na wyraźny riff; a śpiewające Langusty o zniewalającym uśmiechu przepędzając do kosmetyczki. Wyobraź sobie teraz, że ktoś sadza cię za kierownicą czegoś szybkiego – takiego z klatką bezpieczeństwa, zawartością baku obklejającego na codzień pechowe morskie foki i śmiercią trzymającą się tylnego spojlera. Wystawia na tor, mówiąc 'wykręć jakiś dobry czas na okrążeniu, przedłuż sobie ambicję, czy co tam chcesz', po czym siedząc obok, ledwo po starcie krzyczy, że już dość. No więc Alesso przerobił to na 'Destinations', dające odczuć, że ambientowa, narastająca, lecz nieulatująca w satysfakcji forma pasuje wszędzie, tylko nie na Forever, a i końcowe 'Immortale' wygląda na zagubione. Wypełnieniem kanapki dwóch skrajnych plusów i dwóch skrajnych minusów jest bezpłciowa mielonka dość niskiej klasy. Dominuje kicz poganiany kiczem, paradoksalnie zapisując w głowie nie refreny, a wyśpiewane zwrotki pomiędzy nimi. 'Heroes' to eurodensowe guziczki i urocza gitarka (zdrobnienia to zło, ale dobrze obrazują ten smuteczek), chowające się za jedną z wielu 'Panienek z Okienka'. Śpiewa ona, że będzie dobrze i wyje w refrenach przez usta złożone w dziubek. To samo (już bez dzioba) w 'Sweet Escape' i 'All This Love' i, co tu kryć, w całej reszcie. Budowa kompozycji opiera sie na tej samej prędkości, tym samym płytkim bicie i tych samych czterech klawiszach, a zmienia się tylko płeć wokalu, bo chwilę z mikrofonem ma też Ryan Tedder ('Scars'), czy duet Hurts w 'Uder Control', przeklejonym w niezmienionej formie z zeszłorocznego albumu współtworzącego piosenkę Calvina Harrisa.

Potańcówka do komentowania pod nią na YouTube, że 'Polska przejmuje ten filmik', czy po prostu cienki barszczyk, ku uciesze pelikanów zamawiających sobie teledysk smsem za 4 złote na kanale 'muzycznym' (tak, to dalej istnieje) także jest potrzebny. Oczywiście Alesso dziękuje wszystkim za miłe chwile, tańczy w wesołości i szalenstwie w teledysku do 'Cool'. Ma także nadzieję, że wszyscy po tym debiucie poczują się tak jak on, gdy go tworzył. Forever jest tak słodziakowato-radiowe, że jeśli jego twórca ma na mysli uczucie, gdy po zjedzeniu masy czekolady, strasznie boli brzuch, to faktycznie, czuję się tak samo.


Ocena: 3/10
  1. Profondo
  2. Payday
  3. Heroes (We Could Be) (feat. Tove Lo)
  4. Tear the Roof Up
  5. Cool (feat. Roy English)
  6. Scars (feat. Ryan Tedder)
  7. Sweet Escape (feat. Sirena)
  8. Destinations
  9. If It Wasn't For You
  10. In My Blood
  11. Under Control (feat. Calvin Harris & Hurts)
  12. All This Love (feat. Noonie Bao)
  13. If I Lose Myself (feat. OneRepublic)
  14. Immortale

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz