niedziela, 28 czerwca 2015

Recenzja: Modestep - London Road [2015]

Pamiętając zapewne o drum & bassowej synkopie zgrabnie wtłaczanej z konsolety w 'żywy' zespół przez, powiedzmy, London Electricity, The Qemists, czy Pendulum, publika przyjęła Modestep ciepło i bez zbędnej nieufności; wystarczyło naręcze singli różnej klasy, swego czasu ciągnące się przez letnie festiwale i stacje radiowe niemal bez końca. Dołączył do nich akceptowalny długograj, po nim z kolei zaczęły się schody i to bynajmniej nie do nieba, a prędzej do piwnicy - przetasowanie w składzie i niebezpiecznie długa studyjna cisza. Niepewność ucina London Road, zobaczmy więc jak z tym cięciem sobie radzi.

Głównym problemem Evolution Theory był paradoks, bo totalnie chodliwe 'Sunlight', czy 'To The Stars' zdążyły się już znudzić, a na ciągle opóźnianym krążku sterowały wzrokiem w kierunku pozostałych bangerowo zbudowanych kawałków, bezowocnie starających się o uniknięcie szufladki 'przewinięte intro - przesłuchany drop - przewinięty buildup - przesłuchany drop - kolejny utwór'. London Road tak szumnie jak debiut ogłoszony nie został, a i wydaje się emocjonalnie doroślejszy. Atmosfera odziana w nowe, pełne napięcia podszytego ździebko melancholią szaty, robi płycie dużo dobrych rzeczy, gdyż wreszcie słucha się tego w całości, z palcem spoczywającym daleko od złowieszczego guzika przewijania.

Jeśli album rozpoczyna świdrujący Funtcase na featuringu i rzucający 'fuckami' Alan Ford (jak nie rola w 'Przekręcie' Guya Ritchiego, to głos w 'Cockney Thugu' made by Rusko), nie licz, że zdążysz wejść powoli w nastrój robiąc herbatę. W utworze następującym chwilę po otwierającym 'Damien', kwartet jest nadal w tej samej historii, ale już na zupełnie innej stronie, wprawiając 'Make You Mine' w ruch swą bardziej rockową stroną, w szczytowym momencie zwieńczoną dnb rodem z portfolio The Qemists, co dzieje się jeszcze w singlowym 'Snake', 'Feel Alive' (uratowanym przed nudą przez szybkie i bijące stroboskopami outro) oraz 'Seams' ze swoim rave'owym klawiszem i podłożem tak basowym i przyjemnie bulgoczącym, jakby produkcyjne suwaczki poprzestawiał sam Jon Gooch (Spor / Feed Me). Nie bez satysfakcji obserwuje się dubstepowe wtrącenia i pompujące rozwinięcie w 'Machines', a także pomniejsze nowości w brzmieniu zespołu - carnivalowe, rozpiszczane 'Rainbow'; liquid funkowe, pędzące 'Nightbus Home'; czy 'On Our Own' w którym Culprate postarał się, by pocisk wyłaniający się zza stylowego uk garage dosięgnął podbródka mniej czujnych, co powtórzył Trolley wyciskający zwyczajowe dla siebie mięcho z pozornie delikatnego 'Sing'.

Ciężko wspominać początek czwórki z UK bez poczucia ich nitkowego biegu 'od singla do singla'. Nowa płyta twardym brzmieniem nader miękko i naturalne wyznaczyła moment powstania nowego Modestep, umiejętnego, chwytającego się miejsca, które jest 'jakieś' i w którym liczą się nie tylko kolejne dropy, ale też odrobina pasji.


Ocena: 8/10
  1. Damien (Feat. Funtcase & Alan Ford)
  2. Make You Mine (Feat. Teddy Killerz)
  3. Machines
  4. On Our Own (Feat. Culprate)
  5. Feel Alive
  6. Rainbow (Feat. The Partysquad)
  7. Snake
  8. Nightbus Home
  9. Seams
  10. Sing (Feat. Trolley Snatcha)
  11. Circles (Feat. Skindred)
  12. Game Over (Feat. Big Narstie, Dialect, Discarda, Flowdan, Frisco & LayZ)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz