środa, 10 sierpnia 2016

Recenzja: MSTRKRFT - Operator [2016]

2006 rok – MSTRKRFT wydaje debiutanckie The Looks. 2007 rok – Justice wydaje debiutanckie Cross. 2008 rok – Boys Noize wydaje debiutanckie Oi Oi Oi. 2009 rok – The Bloody Beetroots wydaje debiutanckie Romborama. Rok 2010 stoi pod znakiem 09-17-2007 EP od enigmatycznego Dangera, a od długogrających debiutów SebastiAna (Total) i ZZT (Partys Over Earth) w 2011 nogi bolą od tańca do dziś. To, co działo się przez podsumowane tu sześć lat na scenie fidget / electro-house / dance-punka, było niesamowite. Ucieczka w tamte czasy wciąż kręci łzę w oku, zwłaszcza po obserwacji bieżących trendów, wrzucanych często do jednego wora nawet przez jej twórców – a worek jest to z rodzaju tych na odchody. Mówienie o 'starej gwardii elektroniki tamtych czasów', w zderzeniu z wyjadaczami pamiętającymi pierwsze brzdąkania Rolling Stonesów z dinozaurami, brzmi śmiesznie. Tylko jakim mianem określić siebie, gdy na fejsbuku MSTRKRFT po wiekach ciszy wgrano nowe zdjęcie, poparte później singlem i zapowiedzią płyty, a ja zapragnąłem wyciągnąć z szafy glany, których nigdy nie miałem? Powroty po latach potrafią boleć, martwiłem się tylko więc, by nie zostać 'wierzącym w cuda frajerem'.