poniedziałek, 30 maja 2016

Recenzja: Boys Noize - Mayday [2016]

Pomimo miażdżącego debiutu i dobrej kontynuacji, trzeci album Alexa Ridhy zagubił się za liczącą się w 2012 stawką. Zęby nawet najbardziej wiernych fanów zadzwoniły w obawie, czy kolejne wzmianki o producencie ograniczą się do '-Boys No... kto?'. Out Of The Black obfitował w podnośniki włosów na rękach, lecz tożsamość brzmienia zdawała się rozmywać i tak. To tu przewinął się nieeemal ciekawy dubstep, to tam ledwo dychała praaawie udana kolaboracja ze Snoop Doggiem – nie warto było jeszcze pakować tobołów i uciekać z tego statku, ale walizka w polu widzenia była niezłym pomysłem. Mayday pojawia się dość nagle i bez pompowania balonu, lecz po wizycie w garderobie. Wchodzenie w buty Bogatych TrendoTwórczych zamienione na elektro-punkowe                                                           łypanie spod oka? No dobra, wstępnie wpiszcie mnie w listę                                                           gości.

piątek, 13 maja 2016

Recenzja: Zamilska - UNDONE [2016]

Zamilska to, Zamilska tamto. Siamto i owamto. Popularność narosła przez 2014 rok niemal jak u Karolaka, skaczącego na swoich zębach z tabloidów wprost do twojej lodówki. Wpisując nazwisko Natalii w wyszukiwarkę, serce bije niczym napompowane adrenaliną, bo wszyscy krzyczą zgodnie: ewenement, zjawisko, czad. Nie będę się żalił, jak bardzo wyświechtany jest termin 'muzycznej rewolucji' w świadomości naszego społeczeństwa - co polski album, to 'rewolucja'; lecz tematowi zaszczepionemu 2 lata temu przez UNTUNE należy się uwaga, bowiem słowa takie jak 'techno', 'tribal', czy 'industrial' nie pojawiają się (z reguły) w niedzielnym kazaniu, czy kąciku muzycznym Familiady. Skąd więc tyle fistpumpingu do Zamilskiej? Przyjrzyjmy się trupom, wypadającym z szafy z napisem UNDONE.

poniedziałek, 9 maja 2016

Recenzja: Yelawolf - Love Story [2015]

Żyjemy w dziwnych czasach, gdy rapujący biali ludzie w tekstach wołają na siebie nawzajem 'nigga' (ot, 'czarnuch' po ziomkowemu). Eminem nie jest już jedyną kroplą mleka w czarnej hip-hopowej kawie, a postaci takie jak Machine Gun Kelly, Macklemore i G-Eazy zdobywają szacunek nie mniej prężnie niż Kanye, 2 Chainz, czy A$AP. Woźnym, wymiatającym łamigłówki słowne spod dywanu szpanerów, stara się być też Yelawolf. Ten, wskoczywszy z mikstejpów wprost pod skrzydła wydawniczego tandemu Shady / Interscope Records, popełnił w 2011 roku Radioactive - wyśrubowane do granic wypluwanie słów wprost na elektroniczno-trapowe podkłady. Krążek ten, choć nierówny, zajmował uwagę zdecydowaniem i determinacją płynącą z głosu snującego opowieści. Czego oczekiwać od Love Story? Cóż, Yella zasiadł na ganku z gitarą i jest wściekły jak wilk z okładki.