Ile
wiertarek potrzeba, by wywiercić dziurę w ścianie? Podobno żadnej,
jeśli w pobliżu jest Skrillex. O rockowo i metalowo wykształconym
muzyku, który do zamieszek słownych doprowadza zaledwie robiąc
swoje, zdołano powiedzieć już wszystko, wyczerpując temat
przynajmniej kilka razy. Rozpoznawalność dało mu poprowadzenie
rozpoczętej przez Rusko spłyconej ewolucji dubstepu w brostep, a
tron 'Niszczyciela Dubowych Korzeni' nadal przylega do Sonny'ego
Moore'a namiętnie, choć błędnie, bo wśród masy electro-house i
complextro, na każdym z wydawnictw brostep pojawiał się do tej
pory w dość mizernych ilościach. No właśnie – wydawnictwa.
Wszelkie tytuły 'Przyszłości Muzyki EDM' najwyraźniej nie
działają na ich adresata motywująco i releasy z jego stajni to
rzadkie zjawisko, bolesne jeszcze bardziej po youtubowym przekopaniu
się przez Skrillexa ze statusem 'unreleased'. Otarcia łez nadszedł
czas, a to za sprawą debiutu albumowego największego współczesnego
muzycznego wichrzyciela, tym razem zapracowanego w zaskakiwaniu zarówno wrogów, jak i fanów.
piątek, 28 marca 2014
niedziela, 23 marca 2014
Recenzja: Ø [Phase] - Frames of Reference [2013]
Wiele
się wydarzyło odkąd w latach osiemdziesiątych w Detroit po raz
pierwszy zatętniło techno. Zrodzone z westchnień do Kraftwerk i
Morodera, z piwnic przeniknęło do towarzystwa z klasą, by
następnie stać się ofiarą grupy ignorantów, metkujących nim
niemal wszystko, co wyniknęło z kontaktu człowieka z elektroniką.
Napiętnowany 'prawdziwy' gatunek wrócił więc do podziemia, rozbrzmiewając wieloma udanymi debiutami i kontynuacjami, tym samym
rozwijając prężną sieć splecioną jednostajnym, lecz pełnym
hipnotycznej energii rytmem. Pochodzący z Wielkiej Brytanii Ashley
Burchett / Ø [Phase], oddawaniem zakazanej strony nocnych metropolii
za pomocą złowrogich muzycznych syntetyków zajmuje się od
trzynastu lat. Robi to głównie pod skrzydłami belgijskiej wytwórni
Token, która ukoronowała współpracę wydając debiutancki album
producenta, będący nie tylko pierwszym długograjem w katalogu
labelu, ale też jedną z najlepszych technicznych opowieści w 2013
roku.
środa, 19 marca 2014
Recenzja: Pharrell Williams - G I R L [2014]
Czy na
'Get Lucky' i 'Blurred Lines' zakończyć można biografię Pharrella
Williamsa? Z pewnością nie, biorąc pod uwagę ciągnący się za
nim dorobek. W maksymalnie skrótowym podsumowaniu roku 2013 taka
zdawkowość powinna jednak wystarczyć, by zaznajomić z dzisiejszym
bohaterem każdego, kto jeszcze nie znalazł go nawet we własnej
lodówce. Gdy w 2006 razem z Chadem Hugo (jako The Neptunes)
tradycyjnie moczył ręce aż po producenckie łokcie w pracy dla
m.in. Gwen Stefani, do obiegu trafił jego debiutancki solowy 'In My
Mind', który zyskiem ze sprzedaży konto dopełnił, lecz monotonia
tekstów i podkładów uczyniła go przeciętniakiem. Wtedy rzucający
się w ucho tani zamysł pt. 'prostacko o prokreacji' mas nie
zbulwersował – stało się to dopiero przy okazji zeszłorocznego
hitu Robina Thicke, posądzonego o propagowanie kultury gwałtu i
przedmiotowego traktowania piękniejszej z płci. Słusznie, czy nie,
Williams poczuł potrzebę oczyszczenia atmosfery i w rezultacie
wydane aż osiem lat po debiucie G I R L
to nie tylko jego spowiedź, ale też prawdziwe Święto Kobiet.
poniedziałek, 17 marca 2014
Recenzja: Gooral - Better Place [2014]
Dożyliśmy
czasów, kiedy o patriotycznym usposobieniu
mówi się coraz trudniej. Los ten spotkał nie tylko szarą
codzienność, ale też świat muzyczny, w którym populacje
wypierające się powinowactwa narodowego z (nie)sławnym Pitbullem,
czy innym Stachurskym walczą o swoje racje do upadłego. Od tej
reguły zdarzają się na szczęście wyjątki, a najlepszym tego
przykładem jest rozchwytywany obecnie Gooral, który w łączeniu
folkloru z rozpiętą stylowo elektroniką dostrzegł pomysł na
siebie. Wielozadaniowość gatunkowa przyciągnęła tłumy, które
dały producentowi światło zielone jak okładka jego debiutanckiego
Ethno Electro. Projekt Goorala zdążył od tego czasu stać
się dobrem narodowym, pojawić w telewizji i na Woodstocku, mocno
opóźnić kolejnego długograja i w końcu go wydać. Przy tworzeniu
Better Place prawo głosu otrzymały chęci stworzenia
wydawnictwa bardziej dla jego twórcy osobistego... I na dobre to
imprezie po zbójnicku zaklętej w krążek nie wyszło.
piątek, 14 marca 2014
Recenzja: Broken Bells - After The Disco [2014]
Pierwsza
płyta Broken Bells mocarnym wydawnictwem była. Broken Bells
może nie stało się dziełem nieśmiertelnym, ale z pewnością
rozbłysnęło jako jeden z najjaśniejszych punktów w kalendarzu
wydawniczym 2010. Za jego sukces odpowiedzieli dwaj panowie: James
Mercer i Brian Burton / Danger Mouse. Pierwszy z nich trudni
się byciem delikatną wokalnie i gitarowo twarzą The Shins, drugi
to jedna z najbardziej sprawdzonych osobowości
produkujących dla innych (The Black Keys, U2) i dla siebie - to on
objawił światu projekty Gnarls Barkley (z Cee-Lo Greenem),
DANGERDOOM (z MF DOOMem) oraz Rome, czyli muzyczną wersję
filmowego Django, stworzoną
z Danielem Luppim. After The Disco jest jak dotąd
drugą okazją Mercera i Burtona do połączenia folku z popem
doprawionym delikatną elektroniką i czuć, że tym razem robią to
nie tylko jako dwójka znanych w swoich środowiskach muzyków, ale
także jako zespół.
wtorek, 11 marca 2014
Recenzja: Mogwai - Rave Tapes [2014]
Każdy
kolejny album Mogwai jest jak oglądanie tego samego filmu w kinie,
tylko z fotela w innym rzędzie, lecz w
przypadku Szkotów mówimy o bardzo, bardzo dobrym filmie. Częścią
ich dyskografii są trzy ścieżki dźwiękowe, co ociera ich o
świat ekranu bardziej, niż tylko porównania do
kinematografii. Od siedemnastoletniego już debiutu znajdują
się na czele post-rockowej machiny, choć do
tej pory zmieniali się tylko kosmetycznie. Czy tym razem
zespół, zgodnie z nazwą (ang: 'rave' – 'wariować / majaczyć'),
zwariował i teraz przedstawia tego efekt, czy może elementem
szaleństwa obarczy swojego słuchacza? Czas się przekonać.
sobota, 8 marca 2014
Recenzja: Katy B - Little Red [2014]
Przenikanie
muzycznego podziemia do mainstreamu stało się tak naturalne, że
przestało dziwić, choć w praktyce temat nadal jest dość śliski.
Z jednej strony migrującego undergroundu osadzili się np. Chase &
Status, Knife Party, czy Zedd, którzy zaprzedawszy dusze Bieberowi i
Rihannie, pokazali, że walka toczy się nie tylko o sławę, ale też
złoty pieniążek. Na tym tle, mimo wszystko zadziwiająco
zauważalnie wypadają ich przeciwnicy, w postaci piewców idei
niezależnych, mających na co dzień wciąż małą siłę rażenia
poza internetem i klubami. Podobno czasem poza talentem wystarczy
odrobina pewności siebie, nawet tej na wyrost. Uzbroiła się w nią
drobna Katy B, która w nazwie swojego hitowego zazębienia populizmu
i oryginalności, On a Mission,
zaznaczyła po co to wszystko. Wjeżdzające właśnie na parkiety i
do domów Little Red
jest dokończeniem misji i podkreśleniem, że Katy zabiera się do
swojej muzyki po męsku i nie w głowie jej stan konta, nawet po
wymianie prostej koszulki z nadrukiem Rinse (brytyjskiej stacji
radiowej / labelu trudniącego się 'jej' muzyką) na błyszczące
cekiny.
środa, 5 marca 2014
Recenzja: The Glitch Mob - Love Death Immortality [2014]
Kto
rozpoczął (o ile rozpoczął) przygodę z The Glitch Mob od
debiutanckiego Drink The Sea (2010),
a więc bez znajomości
osobistego dorobku każdego z jego twórców, zgodzi się
zapewne przynajmniej częściowo, że zawarta na nim treść sunęła
przez eter jak lodołamacz. Gdyby muzykę dało się zamknąć w
materii rozmiarowo proporcjonalnej do emocji, które wywołuje, płyta
trójcy (w składzie: edIT + Boreta + Ooah, Kraddy i Kitty-D odeszli
przed releasem) z L.A. byłaby olbrzymia. Rewelacja
którą popełniono przed czterema laty, zachęcała wręcz do marzeń o
wprowadzeniu sankcji karnych za odtwarzanie tak 'wielkiego' materiału
na głośnikach / słuchawkach słabej jakości. Długo
przygotowywano się do wytoczenia jeszcze cięższych dział.
I oto nadchodzi Love Death Immortality,
majestatyczny już w nazwie, a jego celem jest dodanie do powyższych
uniesień jeszcze większej ich dawki, lecz na dodatkowej
porcji pozytywów się niestety nie kończy.
poniedziałek, 3 marca 2014
Recenzja: ††† - ††† / Crosses - Crosses [2014]
Witch
house jednym kojarzy się z tajemniczymi muzykami ukrytymi za
okultyzmem i zagmatwanymi pseudonimami,
inni postrzegają go jako plagę współczesnego hipsterstwa, pełnego
taniego mroku, Starbucksa i rozciągniętych podkoszulek. Gdy w 2011
roku projekt Chino Moreno ochrzczony został jako Krzyże - †††,
które obok trójkątów są najpopularniejszym symbolem wspomnianej
stylistyki, wziął na swoje barki misję doścignięcia potęgi
macierzystego Deftones w zupełnie nowych rejonach. Pomimo brutalnego postrzegania Crosses jako
'Chino Moreno z nieistotnymi kolegami', zespół współtworzy z
Shaunem Lopezem (Far) i Chuckiem Doomem, traktując współpracę jako odpoczynek od piłujących
gitar i zdzierania głosu. Urlop obrodził już EPką niedługo po
wprowadzenie zespołu w życie i jej kontynuacją w roku następnym.
Obie zostały dobrze przyjęte i pokazały, że 'nie wszystko witch
house, co się krzyżuje', bo przy nazwie mistycyzm się skończył.
Niezmienny w tej materii jest też debiutancki album, który do
kolejnej porcji solidnej muzyki dodaje za to jeszcze kilka
krucyfiksów.
Subskrybuj:
Posty (Atom)